środa, 23 stycznia 2013

Tam dom, gdzie kości me…


Żadne miejsce nie jest moje, choć wiele z nich darzę szczególnym sentymentem. Przemieszczając się pomiędzy stacjami trójmiejskiej szybkiej kolei, mijam fragmenty życia mojego, tych, którzy ze mną w pociągu, tych za oknami. Nie jestem związana z żadnym z nich. Pojawiam się zaledwie na kilka oddechów. Nikt do mnie nie należy, ani nie jestem czyjaś. Sama swoja, sama dla siebie, sama dla Ciebie.

Choć kocham to miejsce, gdzie żyję, mogę je uwolnić i ruszyć do innego. Choć kocham moją rodzinę, przyjaciół, gdziekolwiek będę, oni ze mną, w sercu jest wystarczająco dużo miejsca dla każdego. Choć kocham moją pracę i tę mogę się dzielić gdziekolwiek poniosą mnie nogi. Wyczerpałam wymówki, a jedyne pytanie jakie pozostaje to czy czegoś chcę czy nie. Jeśli chcę, spokojnie podejmuję odpowiednie kroki, czasem towarzyszą temu emocje, czasem spokój grabarza, innym razem skoczna piosenka na ustach. Znikają granice językowe, a nawet kulturowe, gdy mówi się oczami, dłońmi, uśmiechem. I choć bywa trudno w tej wolności, każdego dnia budzę się do niej od nowa. Czasem z lekkością, a czasem z wielkim trudem przypominam sobie po co zostawiłam za sobą ten swój kram z różnościami…

Już nie uciekam, nie szukam, nie chcę gór przenosić. Umęczyłam się sama z sobą okrutnie, nałożyłam tyle różnych spraw na ramiona przekonując siebie, że w podróży to trzeba mieć wszystko, tak na wszelki wypadek, bo nigdy nie wiadomo co i kiedy się przyda. I to nic, że przecież suknia wieczorowa na Biegunie Północnym to może średnio potrzebna, albo sanki w Afryce. Nie, musiałam dźwigać wszystko, pielęgnować jak najczulszy skarb. On określał kim jestem, bez niego przecież nic bym nie znaczyła… Zostawiłam cały ekwipunek gdzieś pod przydrożnym drzewem. Nigdy nie obejrzałam się za siebie, choć słyszałam błagalne wołanie bym nie zostawiała tego, co tak dobrze znane, a kiedy łzy nie pomogły, usłyszałam groźby, że bez niego sobie nie poradzę, że będę nikim. To także nie pomogło. Poszłam przed siebie. Nie wiem co stało się z moim bagażem. Wiatr mi wyszeptał nocną porą jakoby w końcu pojął swoją rolę, zaakceptował rozstanie i rozpłynął się bezgłośnie w przestrzeni.

Jestem lekka. Mogę być pyłkiem śniegu unoszonym przez wiatr, tam, gdzie opadnie, tam jego dom.
Tak mam dziś.
Co będzie jutro?
Nie wiem.

A na koniec słowa, które we mnie dźwięczą wrażliwą nutą…

Codziennie przebywam jeżeli nie setki, to dziesiątki kilometrów. A w najgorszym razie przechodzę ich kilkanaście na piechotę. W moim dzienniku o tym jest jednak niewiele. Mało w nim ruchu przestrzennego. Co w sercu, to na papierze. Skakanie po schodach własnego wnętrza, dokopywanie się do starych historii, podróże na strychy i do piwnic, gdzie zalegają pożółkłe nadzieje, kilka małych i dwie większe podłości, wypadłe z ramy obrazy dzieciństwa i Bóg wie co jeszcze. Podróż stała się punktowa jak obrazek ułożony z kolorowych kamyków. Jestem tu, potem tam. Co było pomiędzy „tu” i „tam” – nie wiem. (…) Nim wstanie słońce, „tam” zamienia się w „tu”. I gdziekolwiek jest owo „tu”, dosyć w  nim mocy, by wchłonąć mnie całego. Droga pozostaje snem.

Usiąść tu, nad brzegiem, znaczy pojąć, że wszystko jeszcze przed nami, że wszystko może jeszcze się zdarzyć, że tylko od nas zależy, czy własne życie zmienimy w bagno, czy możliwie czystym doprowadzimy do ujścia i takie wlejemy do oceanu.
[Tomasz Mazur, Mozaika Indyjska]

1 komentarz:

Aloha! Niech ta przestrzeń posłuży Twojej duszy, Twojemu sercu i zachęci do bycia blisko siebie :-)