niedziela, 21 października 2012

KOLOSKA


Za 20 lat bardziej będziesz żałował tego, czego nie zrobiłeś, niż tego co zrobiłeś. Więc odwiąż liny, opuść bezpieczną przystań. Złap w żagle pomyślne wiatry. Podróżuj, śnij, odkrywaj.  
Mark Twain

Pierwszy raz usłyszałam te słowa z ust podróżniczki i zdobywczyni KOLOSA - Kingi Choszcz. Od tamtego czasu cytat do mnie powraca w różnych momentach mojego życia. Jakby Kinga mi przypominała o tym, co ważne. W ciągu dwóch tygodni już trzy razy na niego trafiłam. Czyli czas na zajrzenie w głąb siebie. Czyżbym o czymś zapominała? Czegoś zbyt mocno się bała? Chciała się poddać?

Och, cóż to było za spotkanie… To jedno z tych, które wstrząsa dogłębnie, wprowadza w stan absolutnego zauroczenia, zachłyśnięcia, podziwu. To jedno z tych, które sadzi nasionko zmiany i nigdy nie umiera. Byłam jeszcze na studiach (ile to już lat, będzie z 8), pracowałam w Radiu Gdańsk, bawiłam się dźwiękiem jak umiałam najpiękniej. Trwał akurat Jarmark Dominikański.

Przy Zielonej Bramie, nieopodal Motławy, moją uwagę przykuło malutkie stoisko. Biały stolik, obłożony książkami, ze wszystkich stron obklejony informacją w języku polskim i angielskim „Autorka podpisuje książkę o 5-letniej podróży autostopem dookoła świata”. Za stolikiem, na niewielkim krzesełku siedziała drobniutka, młoda kobieta, mocno opalona, z ciemnymi długimi dredami na głowie i ciepłym uśmiechem na ustach. Zaintrygowana podeszłam, ciekawsko przewertowałam pięknie wydaną książkę „Prowadził nas los” Kinga & Chopin”. Urzekły mnie kolorowe zdjęcia, które autostopowicze sami zrobili. Dyskretnie zerknęłam na cenę: 40zł. W pierwszym odruchu pomyślałam – dużo. Uśmiechnęłam się do autorki i odeszłam.

W mojej głowie zaświtała jednak myśl: chcę zrobić o tej kobiecie reportaż dźwiękowy. Wróciłam. Kinga zgodziła się opowiedzieć o swoich podróżach. Zwiedziła prawie cały świat. Prawie, bo została jej Afryka do której nie dotarła, ale planowała wyjazd już w grudniu.
Spędziłam z nią niesamowite dwa dni i jeden wieczór. Czas przestał istnieć, uciekł z podkulonym ogonem gdzieś w głębiny globu... A ja siedziałam i słuchałam zauroczona, podziwiając jej odwagę, ciekawość, pokorę. Dziś myślę, że zadawałam naprawdę głupie pytania, choć ważne dla mnie na tamten czas. Dziś już inaczej bym z nią pobyła…

Po nagraniu nasze drogi się rozeszły, ale we mnie nastąpiła ogromna zmiana. Już nie chciałam biec tak szybko, byle szybciej i na bezdechu... Miałam nawet ochotę zostawić studia na rok i wyjechać z nią do Afryki. Niestety (a może stety), wielu mi skutecznie odradziło, a ja dałam się przekonać kolejny raz, że marzenia nie są ważne…

Po roku dowiedziałam się, że Afryka zabrała Kingę na zawsze. Paskudna malaria mózgowa. I pewnie by nie zachorowała, gdyby nie wykupiła od niewolniczej pracy pewnej murzyńskiej dziewczynki...

Przez pięć lat nie potrafiłam skasować jej numeru telefonu z pamięci komórki. Zrobiłam to dopiero dziś po latach słuchając piosenki Sarah Mclachlan „Angel”. Zrozumiałam, że Kinga nie odeszła. Żyje w opowieściach, w swoich książkach, na fotografiach, w ludziach, tych, którzy stają na mojej drodze i mi o niej przypominają i tych, których nie znam, ale może będzie mi dane poznać. I co jakiś czas poznaję kogoś, kto gdzieś, kiedyś o niej słyszał, kogo zainspirowała, porwała w nurt marzeń.

Dziwiła mnie siła działania Kingi na mnie. Przecież tak naprawdę wcale jej nie znałam, widziałyśmy się tylko te kilka razy w trakcie nagrywania reportażu. Dziś wiem, że była odzwierciedleniem moich marzeń o tym, żeby wszędzie móc czuć się jak w domu, o rozkoszowaniu się podróżami, życiu tu i teraz, chłonięciu każdego kęsu życia, wtapianiu się w lokalne otoczenie, radości samego bycia w drodze. Dzielenia się sobą i inspirowania innych do zmiany. I wcale nie trzeba wyjeżdżać na koniec świata…

Dzięki niej uzmysłowiłam sobie, że biegnąc gdzieś bardzo szybko, traciłam połowę przyjemności bycia tam dokąd zmierzałam. I pamiętam jej słowa wypowiedziane tuż przed końcem naszego spotkania, a czego sens zaczynam rozumieć coraz lepiej:  

Dobrze jest mieć cel u końca podróży, ale w końcu to podróż jest celem. Życie jest przygodą-odważ się na nią.

Więc idę. Z plecakiem różnych doświadczeń przeżywam przeróżne przygody, często jadąc rowerem, lecąc samolotem, bez dróg na skróty, a czasem idąc powolnym krokiem, żeby móc przyjrzeć się drodze.

1 komentarz:

Aloha! Niech ta przestrzeń posłuży Twojej duszy, Twojemu sercu i zachęci do bycia blisko siebie :-)