Dostałam oczy. Patrzę, płaczę,
iskrzę. Dostałam uszy. Słucham ciebie, siebie, Jego. Dostałam głos. Mówię,
mruczę, krzyczę, śpiewam. Dostałam serce. Kocham, czuję, uwalniam. Dostałam
usta. Całuję, uśmiecham się, szepczę. Dostałam życie. Doświadczam, wędruję,
wybieram.
Daję się prowadzić. Podałam mą
dłoń Bogu, który każdego dnia zabiera mnie na długi spacer po teraźniejszości.
Czasem się jeszcze zagubię, czasem moja dłoń taka spocona wyślizgnie się Jego,
czasem się potknę i jakoś piasek w oczach zamiast pustej drogi. Ale po chwili
odnajduję mój kompas, wycieram rękę, wstaję z kolan i wypłukuję piasek.
Wdech-wydech. Krok za krokiem. Powoli. Uważnie. Odnajduję jedynie pozornie
zagubioną nić, która wiąże mnie ze wszystkim. Chwytam ją i już nie puszczam. Wszystko
to, co mnie rozprasza zostawiam za sobą, nie ważne co to i kto to, jeśli nazbyt
ciężkie by wnieść to do Tu i Teraz, zostaje w tyle. Bez żalu. Z nadzieją, że
zjawi się wszystko to, czego potrzebuję na daną chwilę.
Przywiązałam sobie do
nogi ciężkawą kulę i tak sobie z nią szłam koślawo przez życie. Dopiero nie tak
dawno zorientowałam się, że coś mnie ciągnie, coś spowalnia marsz, rozciągać
się nie pozwala. Więc odcięłam bardzo stare liny nożyczkami i zapragnęłam poszybować dużo
dalej, unieść się ponad tym, co ogranicza. Jestem tym kim jestem. Nikt nie może
być mną. To dlaczego próbowałam być kimś innym? Wciskałam się w sztywne
uniformy, które gryzły ciało. Spychałam marzenia gdzieś, gdzie umierały z głodu
i wyczerpania.
Przez tyle lat z
łatwością zakładałam coraz to nowsze maski, nawet przez chwilę nie
zastanawiając się, jak by to było już żadnej nie zakładać… Aż pewnego dnia
przyszedł monsunowy wiatr i porwał wszystkie przebrania. I stanęłam naga przed
lustrem. Wystraszyłam się bo nie poznawałam tej, która na mnie spogląda.
Narodziłam się na nowo. I od tamtej pory staram się nowymi oczyma widzieć każdy dzień. Badać
moje ciało. Czuć serce. Widzieć kolejne godziny jako nowe, nawet jeśli
towarzyszy moim dniom jakaś rutyna, lubię zaskakiwać samą siebie. Lubię zejść z
głównej drogi, lubię milczeć kiedy oczekuje się ode mnie odpowiedzi, lubię
usłyszeć jak moje gardło rodzi nowe dźwięki, lubię nowe fragmenty mnie. Lubię.
A kiedy zapomnę zjawia się ktoś lub coś i znowu pamiętam.
Jestem kim jestem.
Nikim więcej, nikim mniej. Nogi same mnie niosą. Więc idę, krok za krokiem, nie
oglądając się za siebie, nie wytężając wzroku na to, co przede mną, chłonąc to
co jest. I czasem usiądę po środku pokoju, zapłaczę w towarzystwie blasku świec
i dymu kadzidła. I czasem zatańczę spontanicznie do rytmu, jaki rodzi mój głos.
I czasem dopóki nie zasnę będę ze wzruszeniem dziękować za wszystko, co w dniu
się zjawiło. I czasem zamknę się w bólu mojego ciała. I czasem z nową nadzieją
reanimuję słabnące marzenia. I czasem się zdenerwuję do samego drżenia brzucha.
I czasem tak, a czasem tak. Bo jestem kim jestem. Nikim więcej, nikim mniej.
A każdy dzień przynosi
nowe refleksy mojej opowieści. Co zobaczę? Co usłyszę? Co powiem? Co poczuję? I
choć się trochę boję, to i tak idę dalej. Do siebie, do Ciebie, do Boga.
PS Dziś z "pomocą" przychodzi Portugalia... Portugalia? A czemu nie? ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Aloha! Niech ta przestrzeń posłuży Twojej duszy, Twojemu sercu i zachęci do bycia blisko siebie :-)