Ach co to był za ślub! Naprawdę wspaniały! I nawet w tej
białej sukni tak śmiesznie nie wyglądałam, a może to nie była suknia tylko
jasność mojej skóry, nie wiem. Wiem, że byłam sama z sobą i powiedziałam
zdecydowane TAK. Tak biorę sobie samą siebie za najważniejszego partnera na
życie, w zdrowiu i chorobie, w radości i smutku, i wszystkie te słowa, które
się przysięga jemu czy też jej, a potem łamie, kiedy robi się za trudno, za
nudno, nie tak. Tym razem wybieram siebie. Reszta sama się ułoży, cokolwiek to
znaczy. Przynajmniej tak mówi moje drugie życie, tam, w aksamicie nocnych
włosów, które plączą się nieskończenie daleko, mam wrażenie, że dalej niż Droga
Mleczna. Sny. Cudownie, że znowu z nimi gram w iluzoryczne zabawy.
Podświadomość przejmuje kontrolę. Wytyka wskazujący palec i mówi: skarbie,
jeszcze to i to w Tobie, tego się boisz, to Ci już nie służy, ale to… No to
może… A dobra, weź ten ślub sama z sobą! Po sakramentalnym TAK budzę się o
dziwnej godzinie. Za późno na duchy, za wcześnie na poranne mgły. Gdzieś
pomiędzy. O tej godzinie się jeszcze nie zjawiłam na świecie, więc korzystam z
okazji i wstaję by zbadać świat o godzinie z minutami i sekundami idealnymi do
wstania.
Las woła… Skarbie, już idę. Pakuję plecak, wrzucam książkę i
wodę. Jeszcze nie wiem gdzie, ale ranek mam zamiar spędzić inaczej. W głowie
ciut ciasno, ale z pierwszym krokiem w krainę buków coś ze mnie opada. Cichutko
przepraszam drzewa, że nie przyszłam pusta niczym bambus, proszę o chwilę na
dostrojenie się, o pożegnanie resztek mnie wczorajszej. Przytulam się do
drzewa. Udaję się w podróż, choć nie ruszam się z miejsca. Słyszę śpiew
wielorybów. Słyszę… Nadstawiam uszy. Muzyka sama się komponuje. Drzewa skrzypią…
Nie… One śpiewają… I odpowiadają wielorybom na Maui. Czuję to połączenie
gigantów. Pozwalają mi podsłuchiwać. Po chwili coś zaczyna mnie łaskotać.
Rozglądam się ciekawie. Soczysty mech wędruje po moich stopach. Oczywiście nie
mogę się oprzeć i go głaszczę bo on taki właśnie głaskania zdaje się domagać.
Żegnam towarzystwo i idę dalej.
Moknę. Mocno. Przez chwilę po prostu moknę i tak jest
najlepiej. Zimno. Chowam się w kawiarni. Rozsiadam z książką. Cieplej. Znikam
na chwilę wdychając zapach świeżo pieczonego pieczywa. Sucha wracam. Po drodze
deszcz… Moje włosy mają dziś ucztę! I znowu mokra, tym razem chroni mnie las.
Wpadam w niego szybkim krokiem. Rozgrzewam się. Mały liść spada mi na głowę. I
nie wsiadam do autobusu, bo po co skoro mogę go nieść na swojej głowie lasem?
Śmiesznie tak. Kolejny liść spada mi pod stopy i gdyby nie on, nie dostrzegłabym
maleńkich żołędzi, które od razu się ożywiły kiedy je zobaczyłam. I miałam
wrażenie, jakby jeden przez drugi prężył się i nadymał, by pokazać, że on już
taki dorosły. - Hej chłopaki! Kasztany z
Redłowskiej pozdrawiają! – rzucam im radośnie i wspinam się pod górę.
Błoto. Brudzę się. Cieszy mnie to. Bo jak się tak pobrudzę
to czystą siebie zobaczę jeszcze wyraźniej. I czasem trzeba się właśnie
porządnie wytaplać, olać zdrowy tryb życia, jogi takie i owakie, medytacje i
kręcenie się w kółko. Natrzeć brudem, tak porządnie… Nie unikać go. Bez lęku,
że bieli nie wypada się tak błocić… Cóż. Bez tego nie tęskniłabym za światłem
ukrytym pod warstwą nieczystości.
wobec podświadomości jesteśmy prawie bezradni....ale, jak juz to wiemy, to może swiadomie uda się coś z tym zrobic :)
OdpowiedzUsuńo coś w tym stylu :))
Usuńhttp://www.youtube.com/watch?v=rWSmkFBTy_I
OdpowiedzUsuń:-) choć trochę za sztywno dla mnie :-) te karki takie napięte... a może to tylko mój taki...
UsuńKochana, chyba nie do końca zrozumiałam.. Wzięłaś ślub?
OdpowiedzUsuńTak, z samą sobą :-)
Usuńwe śnie, no wiesz... autor ma na myśli tyle rzeczy, że próżno w to wnikać :))
UsuńJa już chciałam gratulować męża! Szkoda. Chociaż może to i dobrze! ;) Jeżeli oddałaś całą miłość samej sobie to musisz aż kipieć nią! ;)
Usuńmęża już miałam, więc może czas na kochanków? :P
Usuńa tak kipi tu i ówdzie ta miłość, tu spadnie, tam spadnie... zielono się robi, a może to tylko ja się zamieniam w drzewo? :)
Nie pamiętam kto powiedział, że egoizm jest koroną rozwoju duchowego. Ale tak chyba jest, bo jeśli kochasz siebie, ta miłość promieniuje i sprawia, że świat staje się lepszym miejscem. Kochać siebie nie znaczy tylko brać, to raczej dawanie tego co masz najlepsze, to zagospodarowywanie przestrzeni w jakiej żyjesz, niczym ogromnego ogrodu. Kochając siebie chcesz żyć w pięknym miejscu, nawet za cenę ubłocenia się uczuciami ludzi pozbawionymi miłości.
OdpowiedzUsuńKochając siebie wyzwalamy innych, bo jak mówią słowa sutry - nasze ciało i ciało innych właściwie nie są dwoma.
Nie wiem... robię swoje, a reszta się sama zazieleni (albo i nie...)
Usuń:-)
PS nie są dwoma...
zenza dobrze prawi.....
OdpowiedzUsuńja do dziś myję się z ubłocenia- tak mnie jeden żonaty ubłocił wciskając, ze to miłość prawdziwa :)))
tak promieniował miłością własną, ze aż ślinka leciała :DDD
nie dość, ze ubłocił, to i oślinił:P
ale żeby nie odróżnić ciała od ciała, to chyba tylko w Katyniu:(
upssss... dlatego warto ufać samemu sobie... pokładając zaufanie w innych... no byłam tam i wylądowałam w dupie :) więc teraz słucham trochę więcej logiki własnej niż iluzji barwnych :), choć ta moja logika też bywa pokręcona... więc wtedy ląduję w błocie by się utaplać porządnie, podobno błoto dobre na cerę :))
Usuńpozdrawiam ciepło :)
No pięknie, przez parę dni mnie nie było i ślub przeszedł mi koło nosa... Mam nadzieję, że miesiąc miodowy jeszcze trwa... Nie ma to jak wytarzać się w błocie... dla oczyszczenia :))) Gratuluję :)))
OdpowiedzUsuńNo NARESZCIE!! Kochana! tęskniłam :))) Już idę do Ciebie odpocząć...
Usuńściskam :)
I think loving and trusting our self is of the utmost importance...we often neglect that don't we?
OdpowiedzUsuńIt's so easy to forget...
Usuń