Miłość… Tyle się o niej mówi, pisze, marzy, wierszy chłonie,
filmów ogląda. Tyle się do niej wzdycha, tyle pocałunków wysyła, nieprzespanych
nocy jej dedykuje, oczy zamglone, dżdżownice zmieniają się w motyle i latają po
brzuchu. Słodkości płyną z wnętrza, sokami odżywczo namiętnymi, żyznymi,
wytęsknionymi. Dwie osoby. Ona i on. Czekają na siebie, jeszcze się nie znają,
ale każde z nich przykładając głowę do poduszki myśli, że gdzieś jest ta druga
osoba, która też przykłada głowę do poduszki i myśli właśnie o tej drugiej
osobie, która z głową już na poduszce myśli…
I zawiruje wszechświat splotami milionów połączeń. I zrobi
tak jak on i ona pragnęli. Da im to o czym marzyli przykładając głowy do
poduszki. I pozwoli im się poznać, w oczy spojrzeć, dłonią musnąć,
westchnieniem połączyć. I wszechświat kończy swoją pracę, oddala się, by z
dystansu przyjrzeć się co oni zrobią z tymi westchnieniami, co zrobią ze swoimi
marzeniami, co sobie dadzą, co zabiorą, co na siebie nałożą, a co z siebie
zdejmą. I czy nie zmarnują tej szansy na wspólny lot, czy pozwolą by zrealizowane
marzenie jak puszek z dmuchawca leciało wolne, lekkie w swej eteryczności bytu.
I ciągle ma nadzieję, ten wszechświat, że oni dadzą radę, że przetrwają, że to,
co w nich kiełkuje to miłość inna niż ta, gdzie się przerzuca daj, daj, daj, bo
ty, bo mogłeś, bo nie zrobiłeś, bo to nie tak, bo znowu mnie nie słuchasz, bo
co to za pomysły.
Miłość… Idealna to taka, która jest. Ona niczego nie chce.
Nie potrzebuje drugiej połówki. Nie ma czegoś takiego jak idealne dopasowanie.
Ty jesteś idealny dla siebie samego. Przestań szukać. Przestań pragnąć
kolejnego obiektu, który wydaje ci się, że duszę czyta, że odpowiada na najskrytsze
pragnienia. To złudzenie. Gorsze niż nałóg. W nienasyceniu niczym szaleniec
szukasz kolejnej osoby, która coś ci da. Gówno prawda. Jeśli nie dasz sobie
sam, NIKT ci tego nie da. Dociera to do mnie. Powoli. Cichuteńko… Dociera… Ale bywa,
że przykładam głowę do poduszki i myślę, że może gdzieś ktoś też robi to samo i
myśli o mnie, choć mnie jeszcze nie zna. Bo westchnień mi się chce, bo
szaleństwa, bo zatracenia, bo namiętności, bo zaskoczeń, bo odkryć nowych o
mnie samej, bo przecież… nie znam się… To ten, który gdzieś przykłada głowę do
poduszki, a wszechświat już go ku mnie prowadzi… To ten… To on mi powie coś
więcej o mnie i znowu dowiem się, że goniłam za złudzeniem… Że to nie ta
miłość, która niczego nie chce.
Nie ma to jednak jak dzielić z kimś tę swoją poduszkę... I motyle w brzuchu też fajnie czuć jak muskają skrzydełkami tak przyjemnie, od środka :)))
OdpowiedzUsuńfajnie, pewnie, że fajnie tylko prędzej czy później dochodzi się do punktu, który znamy...
Usuńczekam na takie uczucie, którego moja racjonalna natura nie da rady zrozumieć. :)
OdpowiedzUsuńniech się stanie podług życzenia Twego :)
UsuńHello beautiful friend in Poland! I hope you dance in the light and fill your soul with rainbows of warm love. Thank you for being here and for sharing with all of us!!!
OdpowiedzUsuńHugs,
Risa
So nice surprise! I just finished my dance on the rainbow :) My heart is full of pasion and even rain can't stop it :)
UsuńThank you my angel acros the ocean!
Wyjęłaś mi z ust i z serca to co "przelałaś" na bloga.
OdpowiedzUsuńJest dokładnie tak jak opisałaś.
Zawsze czekamy, zawsze oczekujemy, a gdy ktoś już się znajdzie to jest pięknie bez chwilę. Parę minut bez obaw, bez chcenia, domagania się, bez pomysłów że mi się należy. Kochamy spontanicznie, ofiarowujemy bezinteresownie. A po jakimś czasie orientujemy się, że tkwimy w punkcie który bezsprzecznie czeka każdą parę. Punkt niespełnionych oczekiwań, utraconych nadzieji i bilansu uczuciowego. Kto więcej razy rzekł "kocham"? Kto kogo kocha bardziej? Kto dał więcej?
ściskam :)
UsuńRozwiodłaś się?
OdpowiedzUsuńa rozwiodłaś :) a co mi tam :)
Usuń