piątek, 5 kwietnia 2013

Tańcz maleńka, tańcz!


Widzę małą dziewczynkę, która siedzi na kanapie i wlepia swoje błękitne oczy w telewizor marki Rubin. I chłonie, chłonie, chłonie. Mam wrażenie, że praktycznie nie oddycha. Cała jej maleńka postawa pożera to, co ogląda. Mistrzostwa Świata w łyżwiarstwie figurowym. Och, cóż to za wydarzenie! Jakie emocje! Liczą się tylko ci, którzy tam, na lodzie dokonują takich cudów, że ona cała drży, wzrusza się, zapomina o tym, że trzeba śmieci wyrzucić, psa wyprowadzić, nauczyć się tabliczki mnożenia… To może poczekać, przecież tu się dzieje magia! A kiedy show skończony, ona nadal zamknięta w swoim pokoju tańczy, wiruje, choć nie ma lodu ni łyżew jej to nie przeszkadza. Chwyta w pędzie jednego z pluszaków i z parą już idealną do piruetów przystępuje, i raz on ją łapie, raz ona jego okręca… I marzy… Marzy to dziewczę, że kiedyś będzie tak samo, na takim lodzie, w skąpym ubraniu, z ostrymi łyżwami na nogach, z kimś lub sama, ale jednak z kimś. I wie, że to ciężka praca, wie, ale ona bardzo chce. I śmieją się z niej, palcami wskazują na pożyczone łyżwy brata koleżanki, który w hokeja na nich śmiga. I to nic, że za duże, że sztywne, że uwierają, że się przewraca i nie ma pojęcia jak to się robi. W swoim marzeniu ona tańczy na lodowisku a nie na zamarzniętej kałuży po środku pola... W swoim marzeniu widzi, że wszystkie siniaki warte były tego jednego występu, tego połączenia z muzyką, ciała falującego, bicia serca przyspieszonego, śladów po ostrości łyżew na lodzie… Ach, warto!

A kiedy łyżwiarstwo figurowe wybito jej z głowy, ona przyglądała się baletnicom, na paluszki się wspinała, rączki w górze składała, okręcała się dookoła, szpagat pragnęła zrobić, i być, być lekka, lekka jak piórko. I znowu to nic, że trud, ból i treningi mordercze, ona tak tego chciała, a kiedy i to jej wybito z głowy argumentami nazbyt racjonalnymi, zachłysnęła się tańcem towarzyskim. I w snach tańczyła rumbę, i salsę, i tango. I dała się prowadzić, i odkrywała kolejne warstwy siebie i głębiej, bliżej, mocniej, intensywniej, w taniec, w ruch, w wir. Ale te marzenia nie wydostały się poza gorące sny, gdzie liczyło się szczęśliwe ciało tańczące z duszą, cieszące się chwilą tego jednego tańca miesiącami trenowanymi… Ach to nic!

Dorastało dziewczę, dorastało. Marzenia były marzeniami, ale na tyle mocnymi, że kiedy nikt nie patrzył ona zamieniała się w kobietę tańczącą. W wolności muzyki tworzyła siebie bez wystudiowanych ruchów, skomplikowanej choreografii, wyskoków godnych najwyższych not. Nie. Taniec stawał się dla niej emocją. I w zależności od muzyki jedne emocje wchodziły w jej ciało niczym słowa namiętnego kochanka tuż przed spełnieniem, burzliwie, energicznie, w zapomnieniu, inne wydobywały się z ciała i biegły ku górze wirem gnającym ku wolności. Dziś dorosłe już dziewczę nadal tańczy, a muzyka jej wierną przyjaciółką, bez której egzystencja byłaby nazbyt wielkim bólem. Dziś spontaniczny taniec jest dla niej modlitwą najwyższego dziękczynienia, zjednoczeniem, poszukiwaniem kolejnych atomów samej siebie, zadziwieniem, odkryciem nowych emocji, zrzuceniem ciężkich konwenansów umownej rzeczywistości. Dziś muzyka jest jej realnym Bogiem, z którym tańczy w samotności na przekór tamom życia. Ach tak!

Za dużo powagi w życiu. Za dużo nadętych tematów, teorii mądrych szalenie, wymiarów do przemieszczania się, uzdrawiania chińskimi znakami jedynie wielce wtajemniczonych wielkich mistrzów. Za dużo. Już tego nie absorbuję. Wydalam bez trawienia. Za dużo diet, wyznań, dróg do oświecenia, za które jedynie podwyższone rachunki za prąd, barier ochronnych na wszelkie czary mary. Za dużo… O ileż fajniej jak taki poważny balon pęka i zaczyna się śmiać sam z siebie! No, wtedy zaczyna się zabawa! O ileż fajniej zostawić na chwilę wielce poważne sprawy życia i po prostu się śmiać, tańczyć, bawić! I pomyśleć, że jeszcze rok temu wybierałam płacz zamiast śmiechu z powalających kabaretów hinduskich w tłumaczeniu guru wcale nie tak poważnego! Wierzyć nie chciałam, że życie nie polega na skupianiu się na problemach tylko na śmiechu! I nawet jeśli te problemy dzielił ocean, nie, lepiej o nich myśleć niż na lądzie obcym i przyjaznym śmiać się do łez. A kiedy w końcu to załapałam, czas było wracać… No, ale grunt, że załapałam! I teraz mogę bez ograniczeń zachowywać się zupełnie nieodpowiedzialnie, nierozważnie, śmiesznie i robić z siebie błazna w centrum miasta z drugim człekiem ześwirowanym, a to wszystko na trzeźwo, bez absyntu ni innych środków odzierających rzeczywistość z realności. Ach, jeszcze, jeszcze!

I czas wymówki odłożyć na bok, albo najlepiej je pogrzebać, spalić, szałwią okadzić, ze świętym jakimś spalić i cześć! Nie, dziś nie będę się śmiać bo mam taki poważny problem! No szkoda, ale wiesz co? Też mam problemy, też mi bywa trudno, źle i mnie wszystko drażni, chęci do życia czasem brak, ale mimo wszystko wsadzam swój święty tyłek w autobus i jadę na spotkanie z człowiekiem, z którym się świetnie bawię, który przebija mój balon, nie zaś go nadyma mocniej. Mimo wszystko wychodzę ze zgnuśniałego towarzystwa i wybieram wygłupy, gdzie zapominam co przystoi a co nie. Mimo wszystko… Bo szkoda mi, tak bardzo mi szkoda tego życia. Problemy są po to by je rozwiązywać i iść dalej, a nie o nich myśleć i nimi się masturbować. Akcja-reakcja. Spiąć poślady, robić swoje, nie zapominać o śmiechu, tańcu, mieć dystans do wszelkich wielce poważnych problemów świata własnego i nie tylko. I siać miłość, miłość, miłość. I mówić KOCHAM CIĘ bez powodu,  nie tylko od święta. I przytulać i być przytulaną! I czuć, czuć, czuć! Być dla kogoś, dać coś z siebie! I mieć odwagę sięgać, gdzie wzrok nie sięga, pocałować kolano kiedy się upadnie i iść, iść, ciągle iść w stronę słońca! Ach, no przecież!

I właśnie słyszę gorące arabskie melodie, habibi ktoś śpiewa, podryguję sobie, a potem wpływa miłosne aloha, oceaniczne falowanie łączy się tańcem rodem z Bollywood  by w finale wybrzmieć w harmonijnej mantrze… Opadam na samo dno muzyki. Dziękuję tej dziewczynce, która wiedziała jak zadbać o swoje marzenia i nie dała im umrzeć kiedy życie ją w dupę kopało… Ach, jak dziękuję!

PS Jeszcze nie wiem jak długo dam tak radę, ale póki co, mi nie mija :). Jest życie, jest impreza! Na razie bawię się świetnie. Ach, mimo wszystko!

6 komentarzy:

  1. hahahahahaha :) wiadomo o chodzi i wiadomo kto pisał :)
    :)))))

    OdpowiedzUsuń
  2. No wiadomo, że ja to pisałam :P a Ty dzień od porannej kawuli zaczynasz? :P smacznego :P

    OdpowiedzUsuń
  3. oczywiście że Ty ! :P oraz tłum szaleje i piski słychać a Kawula tańczy na lodzie :)) dzień zaczynam od wielu wspaniałych czynności, ale cii.. to sekret :) kawula 'zaliczona'- mogę spokojnie pracować:p

    OdpowiedzUsuń
  4. aż mam przesterowania w uszach :P
    przyjemności dalszych my dear! Baw się świetnie! I pracuj nad żartem! :P

    OdpowiedzUsuń
  5. hahaha :) mogłam opatentować ten tekst 'popracuj nad żartem' - teraz mnie cytują i to z błędem:p

    Enjoy! :) :-*

    P.S a tak na poważnie to się podpisuję oraz wiadomo :)

    OdpowiedzUsuń
  6. oczywista! :)
    ps Zgodnie z zaleceniami szanownej przyjaciółeczki "po" nas nie interesuje ani inne frakcje polityczne ;P więc ucięłam "przewrotnie" i wyszła taka prawie parafraza :P

    OdpowiedzUsuń

Aloha! Niech ta przestrzeń posłuży Twojej duszy, Twojemu sercu i zachęci do bycia blisko siebie :-)