niedziela, 10 marca 2013

Piękna i Bestia


Przyglądam się sobie już od jakiegoś czasu dość regularnie… Wierzchnią warstwę mniej więcej znam i czasem to dzięki niej odkrywam co nowego zaszło w środku. Dostaję takie małe podpowiedzi… Moje włosy nagle oprószył szron. Czy nie za szybko? Moje oczy rozbłysły migotliwym blaskiem. Kto zapalił tę iskrę? Moje rysy twarzy złagodniały, jakby czas o nich na chwilę zapomniał. Czyżbym na powrót stawała się dzieckiem? Moje ciało nabiera innych kształtów, jakby niewidzialna ręka rzeźbiarza postanowiła poprawić dzieło po latach wstrętu do jakiegokolwiek tworzenia. Czyżbym była jedynie modeliną w rękach szalonego artysty?

Moje zewnętrze dużo mi mówi o tym, co w środku. Zaglądam do krwiobiegu. Żyły czyste, mocne, pompują krew z dopingiem soku z buraków i marchwi. Mięśnie noszą z coraz większą gracją to, co do nich przyczepione. Narządy wewnętrzne też świetnie sobie radzą i uspakajają, że to czym je karmię sprzyja im wszystkim, nawet jeśli czasem coś jeszcze zaboli. Przecież tam trwa niezła przebudowa, więc bywa, że coś jeszcze przecieknie, pęknie, upadnie. I kości dźwigające mnie całą też się nie skarżą, choć mogłyby bo z nimi nie rozmawiam, nie głaszczę, nie masuję. One niemo wykonują swoją pracę jak słońce, które każdego dnia od nowa wschodzi na nieboskłon nie oczekując zapłaty.

Ale kiedy przedrzeć się przez to, co namacalne, pulsujące, toczące płyny ustrojowe i je wydalające, wchodzę na obszar nieznany. Próżno tu o podręcznik anatomii wewnętrznych stanów osobowości i ducha. Nawet nie wiem, czy moja chęć zgłębiania ich po omacku nie jest równie próżna co kopanie studni na pustyni gołymi rękoma. Warstw we mnie miliony. Tworzę tak skomplikowany wszechświat, że przedziwnie odbieram jego funkcjonowanie. Może faktycznie za chwilę na powrót stanę się dzieckiem, które nie ma potrzeby by rozumieć dopóki mądry dorosły mu nie zacznie snuć swoich ograniczonych opowieści?

Mieszka we mnie tyle stanów i nie zawsze jeden z drugim się lubią. Z lękiem wędruję po wewnętrznym wesołym miasteczku, które zwać się upiornym winno… W labiryncie krzywych luster gubię się. Przeglądam w tylu różnych taflach, że zapominam o tej, która patrzy. Ona już nie wie, która jest prawdziwsza, ta święta czy ta demoniczna, ta rozmodlona czy ta z pięścią zaciśniętą, ta wybaczająca czy ta z zaciśniętymi ustami. Ta, która patrzy czuje, że one wszystkie do niej należą i jedna bez drugiej funkcjonować niezbyt ma ochotę...

Zgubił mi się mój kłębek, a oddech Minotaura coraz dotkliwiej wyczuwam na karku. Nie wiem czy wystarczy mi odwagi by po raz kolejny się odwrócić i spojrzeć w oczy potwora. A przecież sama go stworzyłam, sama karmiłam, sama wychowywałam, więc cóż ze mnie za matka? I słyszę jego ryk, który jest jedynie płaczem niemowlęcia o uwagę. I słyszę jego charczenie, które jest skomleniem wystraszonej istoty. I czuję jego dziki głód, który może zaspokoić jedynie moja uwaga przepełniona miłością. W którymś z luster miga mi jego poczwarkowa twarz. Wstrzymuję oddech. Odwracam się gwałtownie, łzy zraszają policzki. Oczy z oczami się spotykają. Rozpoznaję jedynie własny błękit… I nie ma nikogo innego oprócz mnie. I nikt mnie już nie straszy i pożreć nie usiłuje. Biorę swą twarz w dłonie. Ocieram łzy, gładzę z czułością. Uśmiecham się lekko. Wdech-wydech. Otwieram ramiona i zaciskam z czułością. Obejmuję siebie. Kolejny potwór ukochany. I choć teraz widzę, że od zawsze byłam tylko ja, za chwilę znowu zapomnę, znowu zacznę śnić koszmary, znowu zacznę uciekać, znowu zgubię kłębek i znowu kolejny Minotaur swoim oddechem przysiądzie na mym karku…

Ile wersji mnie we mnie mieszka i czy wystarczy mi odwagi, by wszystkie je ukochać?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Aloha! Niech ta przestrzeń posłuży Twojej duszy, Twojemu sercu i zachęci do bycia blisko siebie :-)