Czy dla każdej życiowej sprawy jest przewidziany limit? Czy
jeśli wystarczająco dużo razy wypiję różne kawy świata, to za milionowym łykiem
przestanie mi smakować i naturalnie przestanę pić tę czarną przyjemność z białą
pianką cappuccino rozkosznie osiadającą na ustach? Czy kiedyś wypłaczę
wszystkie łzy i już dwie rzeki nie popłyną obok siebie? Czy jeśli zakocham się
ileś razy to już nie będzie kolejnego? Czy przewidziany jest limit na osoby
poznane w ciągu życia i kiedy już nikt więcej w nim nie zagości?
I czy w ciągu jednego żywota możliwe jest dotarcie do
wszystkich przewidzianych limitów spraw, emocji, ruchów? I czy to już będzie
oświecenie czy śmierć, a może narodziny czegoś zupełnie nowego, życia, gdzie
nie trzeba niczego wybierać, z niczym się zmagać, nikogo ranić swoimi wyborami
i zmaganiami…
Tak na wszelki wypadek, gdyby jednak był jakiś limit na te
sprawy ważne i mniej ważne, każdą jedną pragnę traktować jakby była tą ostatnią…
Wysysam soki, pożeram wnętrzności drogocennych chwil, wtulam się całą sobą w
to, co jest, nawet jeśli smutek, nawet jeśli ból, nawet jeśli kolejna porażka,
ona może być tą ostatnią, chcę poczuć ją w całości, niczego nie uronić, nie
przegapić żadnego odcienia. Wspinam się na górę, którą KTOŚ dla mnie
przewidział. Zbudowana jest z tylu różności… Idę, choć mam lęk wysokości. Idę,
bo chcę stanąć na samym czubku i powiedzieć tej, która tu weszła: - Patrz, to
twoje życie, udało ci się je przeżyć. Nie uciekłaś. Nie odwróciłaś się do niego
tyłem i nie zaczęłaś wspinaczki po nie swojej górze. Teraz możesz rozłożyć ręce
i skoczyć. Jesteś wolna. Leć.
Na razie się wspinam… I boję się... Tak, boję się i wspinam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Aloha! Niech ta przestrzeń posłuży Twojej duszy, Twojemu sercu i zachęci do bycia blisko siebie :-)