Jeśli chcesz bym powiedziała, że cię kocham, nie zrobię
tego. Jeśli chcesz bym powiedziała, że jesteś mi bliski, nie zrobię tego. Jeśli
chcesz bym powiedziała, że zawsze to właśnie ciebie szukałam, nie zrobię tego.
Jeśli chcesz bym powiedziała, że tylko życie z tobą ma sens, nie zrobię tego.
Jeśli chcesz bym powiedziała, że tylko ciebie pragnę, nie zrobię tego. Już
żadne słowo nie wydostanie się z moich ust czy ci się to podoba czy nie.
Wymazuję litery, których tak dzielnie się uczyłam, zanim
rówieśnicy w ogóle dowiedzieli się, że istnieją książki, że można je czytać, a
nawet pisać. Wymazuję pamięć słów, zdań, rozdziałów, tomów. Palę strony równo
zapisane, gdzie kłamstwo goni kłamstwo ku uciesze autora-demiurga. Zjadłam tonę
makulatury, która niestrawiona już dłużej nie może we mnie zalegać. Wymiotuję
obietnicami lepszego miejsca, świata, życia. Wypacam wszystkie rady, wydreptane
ścieżki, prowadzące na szczyty, z których widać jedynie kolejne szczyty, a
pomiędzy szczeliny, w które nieuważny może wpaść. Wydalam słowa oświecone i
demoniczne, nic już nie znaczą, poza tym, że zostały spisane przez kogoś
innego, to nie moje doświadczenie, nie moja droga, nie moje szczyty, nie moje,
więc po co ma to we mnie gnić?
Nie jestem w stanie przyjąć ani jednej litery, która brzmi
stęchlizną iluzorycznych obietnic, które i tak w finale trzeba odrzucić… Więc
już nie chcę, nie mogę, nie dam rady więcej. Zdejmuję z siebie warstwa po
warstwie każdą jedną nauczoną linijkę tekstu, który ktoś napisał dla samego
siebie, nie dla mnie, a ja zapychałam nią swoje jelita, tak, że teraz jedynie
najmniejszy przecinek może spowodować smrodliwe wylanie się wszystkich
wnętrzności. A przecież to takie fuj, takie nieładne, niekulturalne,
nieadekwatne duchowej istocie śmierdzieć, cuchnąć emocjami podrzędnymi, toczyć
pianę z duchowego pyska, ciskać iskry wściekłe. Nie, doprawdy to nie przystoi...
Należy wszystko co brudne, grzeszne, ciemne, mroczne, zepchnąć, gdzie procesy
gnilne spokojnie sobie mogą zachodzić, ale lepiej, żeby nie zachodziły, bo to
takie niegodne anioła, dziecięcia bożego…
Więc chrzanię to wszystko doprawdy! I już nic nie powiem
więcej do ciebie. Zaszyj mi usta nićmi, bym już nie pisnęła ni słówka, który
trąci fałszem i obietnicami wyuczonymi. Od dziś zapominam. Każdy jeden dzień przybliża
mnie do całkowitej amnezji, a wtedy już nic mnie nie dopadnie, nie zrani, nie
powie jak żyć. Wtedy możesz do mnie mówić, że mnie kochasz, pragniesz, pieścić
chcesz, rozbierać, karmić, głaskać. Mnie to będzie wszystko jedno, bo jedynie
dźwięki wydostaną się z twego wnętrza. I choć przemawiać będziesz w ojczystym
języku, dla mnie będzie to obca mowa. Jakaż ulga… I może kiedy przestaniesz już
brzęczeć słowami, których już dawno nie pamiętam, może wtedy zaczniesz słyszeć
moją ciszę. To w niej powiem to, wszystko co zapomniane. Wybrzmię kolorem.
Wybrzmię odcieniem. Wybrzmię zapachem, jakiego dotąd nie znałeś. Wybrzmię
temperaturą wewnętrzno-zewnętrzną. A wtedy zachwycisz się, że tak cię kocham,
że tak cię pragnę, że tak cię chcę pieścić. I też zapragniesz oduczyć się tych
wszystkich kłamliwych słów, które znaczą tyle ile sam nadasz im ważności. I
nareszcie zrozumiesz, dlaczego nie mogłam ci tego wszystkiego powiedzieć...
W ciszy można wyrazić się setki razy głębiej…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Aloha! Niech ta przestrzeń posłuży Twojej duszy, Twojemu sercu i zachęci do bycia blisko siebie :-)