sobota, 9 lutego 2013

Reality show

 
„Gdy wszystko się zmienia, zmień wszystko”, taką to książeczkę sobie ze dwa lata temu przeczytałam. Wtedy potraktowałam ją bardzo lekką ręką, jedynie potakując głową ze zrozumieniem, tak, tak, tak. No faktycznie tak jest. A co wiedziałam o zmianach? Wtedy nic! Co wiem teraz? Ciut więcej…  Zawsze byłam dobra w teoriach, same świadectwa z paskiem, no wzorowa uczennica…
Nie wiedziałam, jak prawdziwe są te książkowe słowa, jak bardzo zwykłe czyszczenie, sprzątanie, pozbywanie się, może wpłynąć na życie, ducha, ciało. I dziś, kiedy biorę miotłę do ręki, już wiem, że to wcale nie takie zwykłe zamiatanie. I czekam, co się wydarzy, z której strony przyjdzie nowe i jak sobie z nim poradzę. Gram w tę grę. Na razie zachowuję życie, jeszcze nikt mnie nie zabił, ani ja nikogo, trochę kresek doszło mi na podziałce odwagi i umiejętności…

Zaczęło się bardzo niewinnie. Ot, pozbywanie się książek, które wadzą, które były tylko w celach przeczytania, napisania recenzji, zapomnienia. Po nich przyszła kolej na biżuterię, ubrania, kosmetyki, meble, przedmioty użytku codziennego, ludzi, otoczenie… Kiedy zabrać się za sprzątanie tak na poważnie, nie tylko bo święta idą… No można spodziewać się niezłego Big Bang… Jakoś czytanie mądrych książek nie opisuje tego całego aktu rozpadania się starego świata. Nie opisuje tego bólu, chaosu, niepokoju, głodu, bezsennych nocy. Nie wiem dlaczego? Po co ukrywać prawdę? Czy gdybym ją znała wcześniej to bym nie sięgnęła po kosmiczny odkurzacz by wciągnąć własne tumany kurzu? Już nie mogłam żyć w takim brudzie wewnętrznym i braku spójności na pokładzie własnego okrętu!

Jak jest? No zaczyna się bardzo niewinnie. Od przemożnej chęci sprzątania. A kiedy się człowiek ocknie okazuje się, że minęło parę miesięcy, dookoła coraz puściej, popsuły się hurtem różne sprzęty, które tak świetnie się sprawdzały przez lata, znajomi mówią, że coś w tobie jest nowego, niektórzy nie tolerują dłużej tej nowości i odchodzą naturalnie, a czasem to ty odchodzisz, inni jeszcze z ulgą westchną, no nareszcie, a nowi dopiero przyjdą i pokażą ci w trzymanym zwierciadełku, w którym momencie życia jesteś i czy na pewno stare odeszło na dobre. Pomiędzy jednym ścieraniem kurzu, a drugim docierasz do warstw, które już nie są fizyczne, ani materialne. I choć nie rozumiesz jak to wszystko działa, to w pewnym momencie nawet brudne naczynia nie tolerują stania na widoku. Domagają się umycia od razu, a kiedy to robisz, twoja dusza podskakuje radośnie. Ona nie trawi już kurzu, dymu, rys. Ona też chce być czysta, taka jaka była na początku. Pytanie czy w końcu to zrozumiesz…

Dziś, przygotowując się do warsztatu, który miałam poprowadzić wieczorem, radośnie podłączyłam drukarkę do nowego komputera by przygotować materiały. Zdziwiłam się, bo nie mogłam znaleźć odpowiedniego gniazdka w komputerze, które współgrałoby ze starą drukarką… Wstrzymałam oddech. I co teraz? NO CO TERAZ? A przecież pytali cię, czy jesteś gotowa, pytali ze trzy razy, co cię tak irytowało, przecież TY ZAWSZE JESTEŚ GOTOWA. No, miła pani, nie tym razem, nie ma materiałów, a przepisywać ręcznie, parę godzin przed to lekko za późno… Uciec? Odwołać? I CO TERAZ? NIC! Właśnie, że NIC! Oddech przyniósł dużo śmiechu. Biedna Agnieszko, znowu się zestresowałaś czymś tak nieistotnym, jak to, co jadłaś dwa lata temu na obiad! No kto wymyślił te warsztaty? Ty? No tak… No to jak możesz nie być przygotowana, skoro to TWOJE dziecko? No ale to spisane… I CO Z TEGO! MASZ TO W SOBIE! No… MAM! I wielka improwizacja radośnie tętni w żyłach, pojawia się nowa jakość energii, wolna, dzika rzeka niczym nieograniczona, żadnych tam, oczekiwań. Wolność liścia na wodzie. Grupa zadowolona, po chcieli jeszcze i zasypała mnie pytaniami, nie nadążałam na nie odpowiedzieć. Ktoś uścisnął, ktoś podziękował. Z planem w dłoni mogłabym przegapić potrzeby grupy, a i siebie bym nazbyt ograniczyła. A wracając do domu niebo zafundowało mi w centrum miasta pokaz gwiazd. Stałam oniemiała. I to nic, że odjechał mi autobus, w dodatku parę następnych też i to nic, że zmarzłam. To była moja nagroda, cieszyłam się nią…

Zmień jedną rzecz, a za nią pójdą kolejne. Tego nie da się uniknąć. Pytanie jak chcę na tę zmianę zareagować? Jak długo opierać temu co i tak przyjdzie? A kiedy nadejdzie, ile płakać i krzyczeć? Kiedy w końcu zrozumiem, że tylko ode mnie wszystko zależy? Kiedy pojmę, że NIC nie może mnie zranić, a jedynym cierniem są moje własne myśli na dany temat? To MYŚL wywołuje czasem istne tsunami reakcji. Bez tej jednej myśli, ocean pozostaje spokojny, a to, co się na nim wydarza dotyka zaledwie pierwszej fali…

Kiedy sobie przypominam w jakiej grze biorę udział, zaczynam się śmiać. I choć trwa to chwilę, przynosi niezwykłą świeżość, lekkość, spokój. I tak do następnego razu, bo po drodze gdzieś zapomnę, a jakże. W końcu o to tu chodzi! To gra w przypominanie ;-).

Powodzenia! U mnie życie nadal trwa. Nikogo nie zabiłam, ani nikt mnie. Kolejnych kilka kresek doszło do doświadczenia, a ostatnio to nawet jakiś waleczny ekwipunek dostałam, by gra stała się bardziej ekscytująca. Na razie przechowuję go w magicznym worku, nigdy nie wiadomo kiedy życie przeniesie mnie na wyższy poziom i znowu spróbuje zagrać na kosmicznym nosie. Jestem czujna. Czy na pewno?
Ale ja tu gadu gadu, a  czas zamieść podłogę na poziomie -100. Co tam się wyprawia! Co tam czeka… O zgrozo! Zanim ruszę w górę, zajmę się cierpliwie dołem... jest co robić...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Aloha! Niech ta przestrzeń posłuży Twojej duszy, Twojemu sercu i zachęci do bycia blisko siebie :-)