- A czy to nie jest tak, że pozbyłaś się tylu rzeczy, masz
spokój wewnętrzny, ale tak naprawdę boisz się nadmiaru? – takie pytanie ktoś mi
zadał. W odpowiedzi uśmiechnęłam się, przyjmując i taką wersję wydarzeń. Na ten
moment dobrze mi w minimum. Nawet przyjaciółka ostatnio powiedziała, może po
prostu nie potrzebujesz więcej pieniędzy i stąd dostajesz tyle ile masz dostać.
Prawda. Bo i na co miałabym je wydawać? Na jedzenie? Jem tak prosto, że aż się
sama sobie dziwię (gdzie uwielbiam gotować…), wystarcza mi kasza gryczana z
marchewką, sok, albo surówka… I tak od miesięcy, monotonia? Dla mnie często
poezja smaku, w końcu wiem jak smakuje pojedyncza marchewka, ziarenko ryżu czy
liść sałaty! No to może na podróże? Na razie, postoję, przyjdzie dzień,
poczuję, znowu wyruszę. No to może na ubrania, kosmetyki, meble? Naprawdę? Nie,
dziękuję, chętnie coś jeszcze oddam. Nie podążam za modą, zapachy, kremy, upiększacze
mam w wersji minimum, a i te milkną, gdy wchodzi natura, która też sobie świetnie
radzi w damskiej toalecie. Wyposażenie mieszkania, które nie jest moje, też
mnie jakoś nie kręci, zajmuję kawałek podłogi, gość ma na czym usiąść, ja przy
czym pisać i jeść. Ciągle za dużo… To wystarczająco by żyć, by czuć szczęście
bez tego wszystkiego, co mogłabym mieć, a nie mam.
Miałam w nadmiarze wszystkiego. Chciałam więcej. Dostawałam,
chciałam jeszcze więcej. Im więcej miałam, tym większą dziurą zionęło moje
wnętrze. Dziś tak mam, może jutro zapragnę rzeczy materialnych? Nie wiem.
Pamiętam minę znajomej, gdy dawałam jej całą reklamówkę biżuterii. Myślę, że była tam
niezła sumka. Niektóre wcale nie były noszone, ale były w mym posiadaniu, bo
przecież fajnie mieć. Oddałam bez żalu, a kiedy to zrobiłam poczułam lekkość,
której nie sposób wycenić.
Czytałam gdzieś, że nie sztuką jest oddać coś, co tak
średnio nam pasuje. Sprawdź co się dzieje, gdy oddajesz coś, czemu nadajesz
znaczenie, co jest twoim talizmanem, twoim „skarbem”, który zabrałbyś na
bezludną wyspę. Uwolnij to. U mnie były to książki. Miałam kilka perełek
wypieszczonych, wywąchanych i takich do których dusza przyrosła. W końcu i te
uwolniłam. A nawet jeśli jakieś skarby jeszcze dziś na mej półce się ukrywają w
nadziei, że im ujdzie na sucho, przyjdzie dzień, kiedy i one powędrują w
odpowiednie ręce by moje pozostały puste, jak te, z którymi przyszłam na świat.
Otaczają mnie przedmioty, patrzę na nie, korzystam z
wdzięcznością, nie nadaję znaczenia. Otaczają mnie ludzie, patrzę na nich,
spotykam się, cieszę ich towarzystwem, chłonę, a potem idę w swoją stronę nawet
jeśli chciałoby się do kogoś przykleić… Ciągle na nowo przypominam sobie, że te
najważniejsze rzeczy dzieją się między mną a NIM, nawet jeśli chwilowo pamięć zawodzi.
Z iluzji w iluzję, w pułapki w pułapkę, przez życia, toczy
się koło. Czy się kiedyś zatrzyma? Może tak, może nie, na razie mam inne sprawy
na głowie. Zajmę się nimi, a Wszechświat odsłoni przede mną odpowiedzi w
odpowiednim momencie. Albo i nie ;-).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Aloha! Niech ta przestrzeń posłuży Twojej duszy, Twojemu sercu i zachęci do bycia blisko siebie :-)