Budzę się, zanim zdążę na dobre zasnąć.To już druga taka ciekawa noc. Ciałoczuła.
Duszowrażliwa. Zmysłoaktywna. Leżę. Obserwuję wewnętrzny ruch w ciele, na który
złożyło się wiele ostatnich aktywności. Joga, marsze, automasaż, aktywna praca,
taneczne podrygi wśród czterech ścian, a nawet bezruch… Ciała zaczyna ubywać, a
w miejsce tego, co było, wkracza pulsująca przestrzeń nowego. Tej nocy bardzo
namacalnie ją odczuwam…
Jakby jedna komórka z dużego palca u stopy, postanowiła
wybrać się na spotkanie z tą z czubka głowy. Biegną do siebie radośnie niczym
para ukochanych po tygodniach rozłąki. Tyle mają sobie do opowiedzenie,
wymilczenia… I kiedy prawie łączą się w miłosnym uścisku, trafiają na
przeszkodę w okolicy moich lędźwi i pachwiny. Wyciągają więc maleńkie młoteczki
i zaczynają rozbijać blokadę. Miarowo, spokojnie, raz za razem, aż za którymś
uderzeniem wybijają maleńką szczelinę. I już prawie mogą się dotknąć maleńkimi
dłońmi, ale same jeszcze są za duże by się przecisnąć. Więc z cierpliwością
świętego, dalej drążą skałę w ciele, która stoi im na drodze.
Nie mają do mnie żalu, że taka duża i przesłaniająca im
wolność. Ja nie mam żalu do nich, że chcą ją rozbić. Wszyscy zdajemy sobie
sprawę, że prędzej czy później ich maleńkie młoteczki zrobią swoje, że wszystko się musi skończyć. Tak czy inaczej...
Więc tuż przed trzecią w nocy, podziwiam ich wytrwałość. W
lepkiej ciemności, w towarzystwie maleńkiej świeczki, obserwuję ich
zdeterminowaną pracę. Dwie maleńkie komóreczki, a robią tyle hałasu… Uderzanie
ich młoteczków niesie się pulsującym echem po całym ciele z naciskiem na prawą
stronę, która staje się jakąś dziwną tubą, rowem, kanałem. Jeszcze tylko ciut i
nastąpi pełne przebicie. Bank zostanie zdobyty, a wolność temu, co w nim,
zwrócona. To nic, że boli. W końcu tu powstaje nowe życie. Tu dociera miękka
miotełka świadomości, która robi swoje, sprząta, nabłyszcza i dzięki jej pracy
kawałek wewnętrznego arrasu ciała może ogrzać się w jej świetle. Moim jedynym
zadaniem jest być i oddychać, mimo wszystko. Czasem uciekam świadomością w
dalekie kraje, przysiadam na cudzych plecakach i wędruję z nimi, na chwilę
zapominając o przygodach własnego ciała, a pozwalam by pochłonęły mnie inne.
Pomaga tylko na chwilę. Czas wrócić i dać uwagę temu co jest. Znajduję na kawałku pożyczonej podłogi
możliwie wygodną pozycję. Leżę. Czekam. Tak by nie przeszkadzać pracowitym
komóreczkom.
Zastaje mnie spokojny, łagodny świt. Nowy dzień zaprasza mnie do
wspólnej zabawy. Zgadzam się i włączam do ruchu. To, co było w nocy, już jest
przeszłością. Minęło tak naturalnie, jak się pojawiło. Zabawa trwa dalej. Czas ruszyć w zaśnieżony las. Tam, kolejne przygody, nowe opowieści schowane. Co się dziś odkryje, a co przeoczę we śnie lunatyka?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Aloha! Niech ta przestrzeń posłuży Twojej duszy, Twojemu sercu i zachęci do bycia blisko siebie :-)