Ranek pracowity, głowa ciężkawa, mało się chce, a to dopiero
początek… Miało być spokojnie, leniwie i kawowo. Z tego wszystkiego było
jedynie kawowo. Umówiłam się w Gdańsku na 11.15. Jakoś moja humanistyczna głowa
zanotowała godzinę 10.55, tylko zapomniała dodać czy to czas wyjścia z
mieszkania czy odjazdu pociągu… W słodkiej nieświadomości krzątałam się po
pokoju. Nagle poczułam zew czystości… Coś przejęło nade mną kontrolę i kazało
sprzątać. Już, zaraz teraz, jakby sam prezydent miał mnie odwiedzić (a żadnych
gości się dziś nie spodziewałam). Nie kłóciłam się z tym czymś, chwyciłam
miotłę, szmaty, gąbki i do dzieła. A kiedy skończyłam, popatrzyłam na zegarek:
- O, to jeszcze mogę sobie odsapnąć na dziesięć minut na kanapce i spokojnie
się ubrać do wyjścia.
W połowie drogi włączyło mi się racjonalne myślenie i
chłodna matematyczna kalkulacja, co do której nie byłam pewna, że u mnie może
działać. Okazało się, że jednak wyszłam za szybko, a na peronie przyjdzie mi
czekać 20 minut. Cudnie. Będzie czas na podziwianie torów. Zawsze coś się
znajdzie. Ale nie, szczęśliwie, albo i nie… podjechał wcześniejszy pociąg.
Wsiadłam, pojechałam, wysiadłam, poszłam przed siebie. Telefon: - Ratunku,
kręgosłup mnie boli, pomożesz? – pyta koleżanka. – Jasne, wpadnij po pracy,
pomasujemy co trzeba.
Odebrałam com miała do odebrania, gdzieś po drodze robiąc
nadprogramowe kilometry. Wracam na ten sam dworzec, wchodzę po schodach i widzę
mężczyznę, który spada prosto na mnie. Tyle ludzi dookoła, a on leci prosto w
moją stronę. Odsunęłam się o kilka centymetrów i chciałam go złapać za rękę.
Myślałam, że zdążę, ale wszystko działo się tak szybko. Krew polała się na
betonowe schody. Dużo jej było. Pan pod wpływem alkoholu, żałośnie milczący i
krwawiący usiadł. Natychmiast zjawiła się pomoc. Jakiś anioł się nad nim
zlitował i posłał młodego mężczyznę, który akurat miał w plecaku gumowe
rękawiczki i zestaw bandaży. Opatrzył. Karetka już w drodze…
A ja ściskając ekspres do kawy niczym trofeum, wcisnęłam się
do pociągu do domu. I znowu biegiem, biegusiem do mieszkania, zostawić maszynę,
minuta na spojrzenie w lustro i małe elementy wykończeniowo-artystyczne. Można
iść na kawę z przyjaciółką. Pędzę, choć i tak czasu przecież już nie dogonię.
Czerwone światło. Stoję. Zielone światło. Idę, ale… W połowie kroku gwałtownie
się zatrzymuję a wraz ze mną samochód. Kierowca zdziwiony patrzy na mnie na
chwilę przerywając rozmowę przez telefon… Odjechał, powracając do rozmowy, a ja
nienaruszona poszłam dalej.
Po co się spieszę? Nie wiem, przecież się umówiłam, ona
czeka, nie chcę żeby czekała. Chcę już tam być z nią i pić kawę. Ale mogłam nie
być… Drogę do kawiarni pokonuję w zwolnionym tempie. Jest dobrze. Oddycham z
ulgą. Żadnych krwawiących głów, ciężkich samochodów, uciążliwych robót
drogowych. Kawa pyszna, ciastko także, towarzystwo wyborne. Jakoś tak chęci na
rozstanie brak. Idziemy do mnie na zupę z kalafiora i ciąg dalszy pogaduch. Po
drodze kupujemy kawę, do tego ekspresu z odzysku. Znajduję 10 groszy.
Zupa grzeje brzuchy, czas
pędzi jak oszalały. Przecież niedawno była dziesiąta rano, a to już prawie
szesnasta. Szybkie pożegnanie, widzimy się niedługo.
I już wiem skąd ten zew do sprzątania. On wie lepiej kiedy
goście się zjawią.
Akcja przygotowania do masażu, wyjście po koleżankę na
dworzec. Akcja karmienia koleżanki i masowanie. W ciągu dnia była naprawdę
niezła rozpierducha. Wkurzyłam się już na ten chaos i postanowiłam wykorzystać
koleżankę jako magiczny element, który odwróci wszystko na lepsze. Dzięki niej,
nareszcie coś mogłam naprawić! Po całym dniu demolki, spokojne i pełne
uważności składanie, głaskanie, masowanie, tańcowanie. Uff…Chyba się udało, nikt mnie nie popsuł ani ja nikogo. Jest dobrze.
Dziś byłam małym chomikiem, w małej klatce, w małym
kołowrotku. Biegłam ile sił w małych nóżkach mając jedynie złudzenie ruchu.
Świat sobie świetnie poradził bez mojego pędu, a harmonogram dnia wypełnił się
sam z siebie, z moją minimalną interwencją. Ode mnie wymagano jedynie bycia.
Reszta sama się działa. I choć wysiadłam już z kołowrotka to on nadal się
kręci…
Wieczór spokojny, głowa lekka, tyle mi się nagle chce, a to
przecież już koniec, nie zaś początek…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Aloha! Niech ta przestrzeń posłuży Twojej duszy, Twojemu sercu i zachęci do bycia blisko siebie :-)