Od samego rana
mam ochotę na coś słodkiego. Spełniam zatem moją zachciankę, w wybornym towarzystwie popijając aromatyczną
kawę z fantazyjnym ciastkiem. Hmmm... coś jeszcze bym zjadła, nie już bez
cukru, dla kontrastu niech będzie odrobina słoności. Może chleb z pomidorem,
szczypiorkiem i solą morską? Zdecydowanie tak, tej soli dziś trochę więcej niż
zwykle... Och, jeszcze coś kwaśnego do tego zestawu, może ogórek kiszony kilka
tygodnie temu włożony do słoików? Pysznie... A na obiad może ostre indyjskie
danie przygotuję? Niech będzie. Na kolację... Niech pomyślę, może chleb z
młodym czosnkiem i znowu tej soli ciut więcej przemycę? I wcale nie jestem w
ciąży! Miewam takie
dni, kiedy mam nastrój na wiele smaków i jeśli ich sobie nie dostarczę, będę
się snuła po mieszkaniu jak cień, zaglądając w każdy kąt w poszukiwaniu tego,
na co mam ochotę. Jestem pod całkowitym czarem moich kubków smakowych, które
będą się domagały co rusz nowego smaku tak długo, dopóki go nie wrzucę do buzi.
Słodki? Proszę
bardzo! Akurat odczuwam mały deficyt błogości i małych obłoczków marzeń, które
leniwie poniosą mnie po niebie codzienności. Kostka ulubionej czekolady
uzupełnia brak, zatrzymuję się i staję czekoladą, którą jem. Przez chwilę posiedzę
w słodkiej zadumie by w finale wtopić się w język i słodkim wodospadem wpaść do
przełyku...
Słony? Nie ma
sprawy! Dziś akurat nostalgiczny mam nastrój, oczy wilgotnieją wydawać by się
mogło bez większego powodu. Pod powieki wkrada się smutek, który szuka ujścia
na zewnątrz. Sięgam zatem po posolonego pomidora i zielonego ogórka, mieszam to
z łagodzącą zielenią pietruszki i szczypioru. Przeżuwam, przełykam. Mam wrażenie,
że sól wręcz koi mnie od środka. Zauważam moment w którym łzy przestają płynąć
(kiedy zaczęły?). Powraca równowaga smakowa.
Ostry?
Zdecydowanie tak! Indyjskie potrawy dość pikantne jak na przeciętne polskie
żołądki, dla mnie stanowią poezję! Ostre czerwone curry rozpala przyjemnie od
środka. Rozbudza wewnętrzny ogień zapowiadając nadchodzące kontrolowane
szaleństwo. Radość bije z każdej części mojego ciała, chce mi się tańczyć,
bawić, zionąć optymizmem, którego nic nie ugasi. Pasja zasiada do wspólnego
posiłku razem z kobiecą namiętnością, tańczą ognistą rumbę, a potem salsę na
moich kubkach smakowych. Mmmmm....
Gorzki? Ech,
czasem się zdarza. I tu mam mały dylemat bo lubię sobie trochę osłodzić smak
rozczarowania i porażki. Gorzka czekolada znowu przychodzi z pomocą. We
wszystkim umiar, przecież nie będę się katowała żuciem dębowej kory...
Kwaśny? Kiedyś
zdecydowanie częściej niż dziś. Kiedy zdałam sobie sprawę z tego, że nie żyję
dla siebie, mogłam pić litry soku z cytryny... Smak kwaśny jest dla mnie
znakiem ostrzegawczym. Zejdę ze swojej drogi, a zaczną zalewać mnie soki
żołądkowe siejące żrące spustoszenie. Już woreczek żółciowy straciłam w tej
potyczce, więc... dziękuję, więcej nie trzeba.
Staram się
doprawiać swoje życie tak, być cieszyć się jego smakiem każdego dnia. To ode
mnie zależy jakie smaki będą przeważały i które mi służą, ważne, żeby każdego
dodawać z umiarem, nie przesłodzić, nie przesolić, nie zakwasić. W końcu to
moje danie życia, warto uczynić je nie tyle zjadliwym ile wyśmienitym dla
delikatnego podniebienia.
Znalazłam dla
siebie pasję o odpowiednim smaku, barwie, dźwięku, kolorze i jestem jej wierna.
Pasję, która napromieniowuje życiem wszystko, co robię, nadaje rytm, dodaje
wigoru, podsyca wewnętrzny ogień. Pasję, która w godzinie słabości wyciąga za
uszy, pociesza i koi.
A co jeśli
źródło zasilania się wyczerpie? Mam w zapasie kolejne! Kto mi zabroni mieć
więcej niż jedną pasję? Znajomy dziennikarz nazwał mnie kiedyś „kobietą
wielowątkową”. Cudnie! Czyż nie fantastycznie mieć tyle wątków do opowiedzenia,
poprowadzenia, skończenia, rozwinięcia? Jedne się skończą inne zaczną i z
czasem przerodzą się naturalnie w kolejne, dojrzalsze, piękniejsze, pełniejsze.
Przecież biorą udział w pięknym cyklu istnienia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Aloha! Niech ta przestrzeń posłuży Twojej duszy, Twojemu sercu i zachęci do bycia blisko siebie :-)