Dobrze mi. Dobrze mi kiedy wstaję rano i robię pierwsze
kroki w nowy dzień. Dobrze mi kiedy pracuję. Dobrze mi kiedy nie robię nic
istotnego. Dobrze mi w ruchu. Dobrze mi kiedy płaczę. Dobrze mi w samotności.
Ktoś z boku mógłby powiedzieć, ale dlaczego Ci tak dobrze, nie masz faceta, nie
masz stałego dochodu, żyjesz z dnia na dzień, nie masz bratniej duszy, nie
pijesz, nie palisz, nie jesz gówien, nie masz planu na przyszłość, a na hasło
emerytura wzruszasz ramionami. Kobieto, powinnaś się zacząć martwić! Ale mnie
dobrze. Coraz lepiej. W ciele. W sobie. Ze światem.
Ostatnio życie zweryfikowało wiele moich relacji. Uwolniłam.
Zostawiłam. Zrozumiałam, że towarzystwem chciałam zagłuszyć coś. Więc
przestałam mówić. Przestałam szukać kogoś kto mnie naprawdę zrozumie i
wysłucha. Była taka osoba w moim życiu i płaciłam jej miesięcznie 800zł. Moja
terapeutka była naprawdę świetna! Teraz już wiem, że chcę słuchać siebie samej
bo wtedy mi dobrze, tak bardzo dobrze. I wtedy nie musi być dookoła mnie nikt.
I wtedy nie chce mi się z nikim gadać. I wtedy jeśli ktoś jest to wystarczy tylko być.
Parę lat temu, gdybym przeczytała taki wpis jak ten, wzruszyłabym
ramionami i powiedziała, że to tak łatwo napisać, że przecież jestem w
depresji, chora i jak tu się cieszyć z czegokolwiek. Tamta Agnieszka by się
mocno buntowała, ale tak mocno jak się buntowała, tak bardzo chciała wyjść ze
swojej sytuacji. Wiele razy leżała na dnie, albo zwijająca się z bólu, albo znieczulona
lekami, albo alkoholem. I za każdym razem obiecywałam sobie, że nigdy więcej, a
kolejna złamana obietnica przed samą sobą to niechęć by patrzeć sobie w oczy. A
potem znowu szansa, iskierka nadziei i nawet jeśli nie było z tego ognia to
szłam kawałek dalej.
Ostatnie dni nie były dla mnie zbyt łaskawe. Ale przeżywałam
je inaczej. I choć leciały łzy, to były inne łzy niż kilka lat temu. I choć
bolało, to bolało inaczej. Zamknęłam bramy samej siebie by nie jęczeć, nie użalać
się przed światem, by dać sobie czas na to, co się rodziło. I choć było „trudno”
to nie odwołałam całego „jest mi dobrze”. Wręcz przeciwnie. Zaśmiałam się sama
do siebie i gdzieś na jakimś poziomie rzuciłam sobie wyzwanie: No Kawula, pokaż
teraz jaka jesteś mądra, pisać ładnie potrafisz, a jak sobie teraz poradzisz?
Szydzić chciał ten głos, ale kiedy nie dostał pożywki w postaci „Agnieszki-ofiary”
jakoś mu się głupio zrobiło i sobie gdzieś poszedł.
Milczałam. Siedziałam w ciszy dźwięków dnia. Uwalniałam
bolesne napięcia. Kręciłam się w kółko. Chodziłam. Leżałam. Masowałam samą
siebie. Oddychałam. Patrzyłam w sufit. Wiele razy chciałam uciec, zadzwonić do
kogoś, pogadać, ale to tylko odroczenie w czasie tego, co i tak musiałam
zobaczyć. Zobaczyłam. Nie było takie straszne. Bolało. Bo się bałam. Bo
stawiałam. Bo walczyłam. Bo trochę ściemniałam przed samą sobą. I tak jak
zaczęło boleć, tak przestało. Dotarłam do jądra. Zaśmiałam się bo to błahostka
teraz.
Dobrze mi. W ruchu. Trochę tu, trochę tam. Z marzeniami na
ramieniu ruszam przed siebie. Kto wie, może niebawem ten blog zamieni się w
blog podróżniczy? A może z nowego miejsca na świecie? Nie mam pojęcia, bo
wszystko tak szybko się zmienia i każdego dnia dostrzegam te zmiany. Im mniej
się stawiam, tym mniej boli. Jest tyle możliwości by przeżyć swoje życie. Tylu wyborów można dokonać. Tyle dróg przemierzyć. Nie zamierzam dreptać w miejscu,
bo w sercu gra mi coś innego i… Dobrze mi.
Gdziekolwiek jesteście, cokolwiek robicie, niech Wam Los
sprzyja bo on tylko czeka na Wasze TAK. Do zobaczenia na szlaku jak dobry Bóg pozwoli :-)
poruszający wpis.........
OdpowiedzUsuńa rzeka płynie... :-)
Usuńczytam to.....i poznaję Cię...
Usuńdrzwi otwarte :-)
Usuńnaciskam klamkę...:-)
OdpowiedzUsuń