Jestem w swoim żywiole. W drodze. W ruchu. W zatrzymaniu. W
zasłuchaniu. W rozmowie. W milczeniu. W tańcu. Sama. Z ludźmi. Kilometry mijają
wraz z godzinami. Ale kiedy się jest w podróży czas płynie inaczej, rozmywa
swoje granice i otwiera drzwi do przestrzeni, w której poruszam się
bezszelestnie. I już nie czytam niczego by droga „szybciej zleciała”. Szkoda mi
tego czasu. Szkoda tego, co za oknami. Szkoda tego półmroku po zachodzie
słońca. Szkoda tych rozmów z samą sobą. Szkoda nowych znajomości.
Dowiaduję się o sobie tyle nowego. Obcy ludzie mówią jak
mnie widzą. Dziwię się temu portretowi. Obce zwierzęta przytulają się jakby
były moimi własnymi. Obce miasto wita śnieżnobiałym koniem, możliwe, że
dostrzegłam na środku jego czoła złoty róg. Całkiem możliwe… Przyglądam się
sobie w szybie pociągu. Zmieniłam się? To nie zmiana. Po prostu z każdym dniem
jestem coraz bliżej siebie. I cokolwiek to znaczy, jestem sobą, a każda kolejna
odsłona mojej prywatnej historii życia mówi mi, że jestem jeszcze taka i taka,
że tamta to też ja, no i ta to ja, tamta to ja. Wszystkie mnie, łączą się w
jednym ciele. Wszystkie są tak samo mile widziane. I choć czasem jedna
teoretycznie wyklucza drugą to wszystkie w finale spotykają się szczęśliwe nad
aromatycznym cappuccino w kubańskiej kawiarni, w doborowym towarzystwie obcych,
znajomych i magicznego psa, który też wie co to znaczy podróżować koleją i
rozumie ludzką mowę.
Jestem w swoim żywiole. Ciągle w podróży. Zawsze od siebie.
Zawsze do siebie. I niebawem wyruszę znowu i znowu, bo coraz bardziej podoba mi się ta gra w życie :-)
Dziękuję, cudo piosenka i widoki:)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam mocno
bosssanova
mocno również :)
Usuń