Szczęśliwie zmęczona. Tak do ostatniej komórki w ciele. Do
najgłębszej warstwy mnie samej. Wypełnia mnie puste i pełne, a w tym tańczy
radość. Nie planowałam… No naprawdę nic a nic, a spotkało mnie tyle szczęścia…
Ale… trochę na jawie i trochę we śnie… musiałam wyrzucić z siebie zbędny bagaż,
nie zdążyć na pociąg gdzie miałam jechać pierwszą klasą i w białych skórzanych
fotelach, na kogoś się solidnie wydrzeć, wylecieć w powietrze Corvettą, umrzeć i…
Obudzić się do życia. Tak po prostu. Świadomie. Dzień po dniu. Chwila dla
chwili. Pomimo wszystko i wbrew czasem jakiejkolwiek logice. Bo tak. Bo czemu
nie. Bo Waterloo moich myśli już nie potrzebuje więcej trupów dni przeżytych
mechanicznie. Ich prochy już porwał wiatr i unosi nad oceanem pozostałych
poległych zasłużonych i odznaczonych orderem wiecznego odpoczynku.
Daję się prowadzić. Bogu. I choć stawiam czasem jakiś opór, bo lęk przysiada na ramieniu to i tak kiedy on pokazuje którędy iść to idę. Boję się i idę. Zaprzyjaźniam się zatem ze strachem. Opieram się o jego ramię. Prowadź mnie przez ciemną noc, przez las gdzie jedyna wiadoma to ta, że jestem w lesie i jest trzecia w nocy, jest ciemno, bo to las moich myśli, lęków, fantazmatów i iluzji, których nie ma. Potwory tak wysokie, że konkurują śmiało ze strzelistymi bukami. Wąwozy tak głębokie, że zasysają w otchłanie piekieł, gdzie jedna myśl przyprawia się sama kolejną. Czuję. Tak dużo czuję. I słyszę. Czego się boisz. Zatrzymaj się. Poczuj ten las. Nie różni się wiele od tego, jaki znasz za dnia… To głos i obecność, które mnie koją. Jestem bezpieczna. Przytulona do ramienia przewodnika idę i oswajam jedyną ciemność jaką warto oswajać, tę wewnętrzną, ta zewnętrzna nic mi nie robi… Wychodzę triumfalnie w objęcia krótkiego snu na plaży, by podziwiać narodziny nowego dnia i po prostu oddychać, tańczyć, śmiać się, drżeć z radości i nasycenia chwil, które łykam łapczywie jak pierwsze krople deszczu po upalnym dniu.
Wycisnąć dzień do ostatniej sekundy. I to nic, że zmęczenie,
że te ciemności i inne potwory sobie są. Niech są. Każdy jeden doprowadzi mnie
kawałek dalej do mnie samej. Ale dziś… dziś marzenia wybrzmiewają w rytmie Sweet Home Chicago i I will survive. Tańczą z przecudownym
starszym panem w centrum miasta, gdzie strefa chilloutu. I dziś nie potrafię
tylko obserwować. Dziś moje ciało kołysze się i śpiewam, przytupując nogą. A
starszy pan daje czadu przez jakąś godzinę. Jest w swoim świecie. Za nic ma
sobie innych. Cieszy się sobą, zdrowiem, życiem jakie przez niego przepływa,
radością, którą zaraża z niezwykłą mocą. Kiedy kurz muzyki opada, on kłania się
kapeli, spocony, szczęśliwy narzuca czarną torbę na ramię i jak gdyby nigdy nic, odchodzi w swoją stronę. Otrzymuje
burzę oklasków, macha ręką i... znika między samochodami…
Radość jest wszędzie. Pachnie nią powietrze, przenikające
się delikatnie lato z pierwszymi jesiennymi liśćmi, ulice, leśne runo rodzące
pierwsze grzyby, surówka zrobiona na szybko, wypite litry wody… Wystarczy być i…
Już nic więcej. Reszta sama się wydarzy, a kiedy się wydarza wszystko staje się
jasne i wiadomo gdzie iść, że czasem małymi kroczkami, a czasem to najlepiej się
zatrzymać. A w zatrzymaniu wydarza się cud, tańczący mężczyzna czule ściskający
w objęciach życie!
Doceniam.
Dziękuję.
Doceniam.
Dziękuję.
Lubię Cię taką radosną! Zarażasz tym ;)
OdpowiedzUsuńA ja lubię Ciebie zarażoną tym :* niech się dzieje :)
UsuńI już rzeczywiście tuż tuż do jesieni... I życie zrobi się jeszcze kolorowsze, zaszeleści kruchymi liśćmi pod butami, a ciemność można będzie rozświetlać świecami palonymi wieczorem :))) Przytulam na dobry jesieni początek:)))
OdpowiedzUsuńjestem uzależniona od świeczek nie tylko z racji masażowego świra, a co za tym idzie klimatu świeczkowego także też, ale też zboczenie me wynika ze stanu ducha, który lubi gapić się na płomień i być nim tak sobie o...
Usuńprzytulam nadal ciałem i duszą rozgrzana bo to lato! jesień na razie tylko spadnie liściem skromnie tu i ówdzie... jeszcze chwila radości letniej zanim wybuchnie szał kolorów złotej pani :)
no właśnie radość jest wszędzie....tylko zobczyć ją warto...:) pozdrawiam, ściskam.....
OdpowiedzUsuńi czuć, ach i czuć :) choćby czasem było wbrew temu czuciu :)
Usuńściskam :)
Bosko było, bosko. Również doceniam i dziękuję za to co JEST .Miłość miłość miłość :) :* m.
OdpowiedzUsuńten pan mi przypomniał trochę Rodrigueza... robić swoje :) ależ on mnie "leczył" :)
UsuńTak, Mistrz życia :)
OdpowiedzUsuńoj tak... :) pamiętam też małą dziewczynkę, która parę miesięcy temu krzyknęła pod moimi oknami: Jestem Mistrzem Życia :) nigdy nie wiadomo z której strony przyjdzie odpowiedni nauczyciel i kto nim będzie :)
Usuńjak mawiamy, expect the unexpected ;)
OdpowiedzUsuńo tak my friend, o tak :*
Usuńa Ty dziś nie oczekuj obiadu u mnie, bo nieoczekiwanie może go dostaniesz :D
haha, zaskocz mnie :D
OdpowiedzUsuńa zaskoczę :D lubię i lubię być mile zaskakiwana :) więc ja zaskoczę Ciebie tym, że może będzie obiad, a Ty mnie tym, że może przyjdziesz, a my siebie tym, że znowu skończymy w lesie :D
UsuńDobra, z ogromnym zaskoczeniem, ale zgadzam się :) Lubię z Tobą kończyć w lesie :D
OdpowiedzUsuńno to doszłyśmy... do zaskakującego porozumienia :*
UsuńThank you Agnes for your dance and your forest. I have to get out of my head also, you reminded me! I am most joyful when I appreciate, listen to my body and feel my way to happiness.
OdpowiedzUsuńThank you for creating and sharing.
Love,light & laughter,
Risa