Pod wpływem cudnego słońca poniosło mnie. Stwierdziłam, że
nie ma co siedzieć w mieszkaniu, bo zatroskane myśli zaczną produkować
nieznośny hałas, a przecież rano pisałam coś o nowym dniu.... W porę podjęłam
kroki przeciwdziałające. Do plecaka wrzuciłam piękne, czerwone jabłko, wsiadłam
na rower i pojechałam do Sopotu je zjeść. A dookoła jesień mówiła. Opowiadała piękną historię o przemijaniu. Liście
opadały niespiesznie, wolne, w całkowitym poddaniu. Nic sobie nie robiąc z pędu
samochodów, przechodniów, rowerzystów. Opadały i nic nie mogło ich zatrzymać.
Nie zmieniały zdania w połowie drogi, że one jednak wracają na drzewo.
Pogodzone ze swoim losem, wirowały frywolnie ciesząc się swoją chwilą.
Zjechałam z głównej drogi do parku. Powiało chłodem,
wilgocią, a zapach gnijących liści wdzierał się w nozdrza. Pędziłam co sił w
nogach by rozgrzać ciało i nagle zahamowałam. Minęłam drewnianego Chrystusa.
Siedział na ciosanym pieńku, dach mu postawili nad głową. Podeszłam do
kapliczki, spojrzałam na Niego. Rękę przyłożył do ucha i siedział i czekał. Może
na mnie? Usiadłam na ławce obok Niego. Milcząco przystał na moje towarzystwo. Wyjęłam
jabłko, soczyste, chrupiące, słodkie. Zjadłam. Pomilczałam. Cisza błogo
rozgościła się we wnętrzu. Jakoś tak raźniej kiedy można pomilczeć z Nim.
Podziękowałam za towarzystwo, wysłuchanie mojej ciszy i odjechałam.
A w drodze powrotnej, tuż przy głównej ulicy raj! Najpierw
zobaczyłam trzy sarny. Oniemiałam! Niemal zeskoczyłam z roweru, porzuciłam go na
chodniku i zagłębiłam się w magiczny lasek. Cicho, cichuteńko, żeby cudu nie
spłoszyć. I jakież było moje zdziwienie kiedy cud trwał w miejscu wpatrując się
we mnie. Nasze porozumienie trwało kilka sekund. Nic nie miało dla mnie
znaczenia, ani gdzie jestem, ani jak się tu znalazłam. Liczyła się ta chwila i
żadna inna. W ich oczach widziałam łagodność i morze miłości. Odeszły niespiesznie nie pozwalając się sfotografować.
Ocknęłam się. Stałam na środku małej polanki pod wielkim drzewem. Scena jak z
"Hobbita", całkowicie baśniowa. Podeszłam bliżej. Po raz kolejny zachwyciłam się
Nią, Naturą. Przez chwilę znowu byłam dzieckiem, jakby ktoś zmył ze
mnie całą dorosłość, poważność, sprawy i spraweńki...
Dobrze tak czasem zostawić wszystko i iść przed siebie.
Nigdy nie wiadomo kiedy wejdzie się na teren zaczarowanego lasu. Po wyjściu z
niego, już nic nie jest takie samo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Aloha! Niech ta przestrzeń posłuży Twojej duszy, Twojemu sercu i zachęci do bycia blisko siebie :-)