czwartek, 10 października 2013

Just say aloha!


Pięć lat temu, nawet w najśmielszych snach nie przypuszczałam, że wyląduję tu gdzie jestem, w pogodnym, kolorowym, twórczym miejscu, wykonując pracę, która stała się pasją, która przemienia mnie i ludzi, którzy do mnie przychodzą. Dziś sama nie wiem kiedy i gdzie to wszystko się zaczęło… Proces dochodzenia do siebie, odkrywania wewnętrznej prawdy, przemiany z szarej istoty, w kobietę tęczę.


Moje życie sprzed pierwszego kontaktu z hawajskim masażem Lomi Lomi Nui, mogę śmiało porównać do stereotypowej emerytury. Tendencja ewidentnie spadkowa, zatracanie smaków, barw, słuchu. Ciepłe kapcie i bezruch. Do tego moje ciało fizyczne przechodziło katusze, bolał mnie każdy centymetr, lekarze nie wiedzieli co mi dolega, a w wieku 25 lat brałam już trzy różne tabletki na nadciśnienie i jedną na serce… Byłam chodzącym wrakiem tuż przed kasacją. I jak to bywa we Wszechświecie, pojawia się pomoc w odpowiednim momencie. Dzięki przypadkowo-nieprzypadkowemu spotkaniu, trafiłam na Lomi Lomi. Racjonalna, poukładana Agnieszka, miała już dość samej siebie, bólu, tabletek i mądrych głów w białych kitlach. Zwróciła się w kierunku czegoś innego. Bardzo potrzebowałam ukojenia, a znane mi środki łagodzące nie pomagały. 

Nie spodziewałam się takiego skoku! To był szok! I czasem jestem w nim do dziś, bo to przygoda, która zaskakuje mnie z każdym kolejnym hawajskim zakrętem. To droga w nieznane, gdzie za kierownicą siedzi  łagodny Duch Aloha.

Moje życie będzie dzieliło na to przed masażem i po. Tuż po wyjściu z gabinetu, na każdym kroku zaskakiwała mnie intensywność doznań. Pamiętam, że po raz pierwszy zadałam sobie sprawę z tego, że świat ma kolory, a nie tylko jeden szary… Przez chwilę, ale jednak… poczułam coś idealnego i pamiętam, że wtedy postanowiłam sobie, że będę dążyła do tego by zdarzało się częściej, ale o zwykłej porze, w zwykłe dni, a nie tylko od święta. Wymagało to ogromnej pracy, determinacji, potu, upadków, ale w końcu się udało, a Lomi Lomi było tego pięknym i wyzwalającym początkiem.

Pamiętam, że zapytałam mojego masażystę, co mogę zrobić, żeby ludzie po kontakcie ze mną czuli się jak ja po lomi? Powiedział: - Jak to co, musisz iść na kurs i zacząć masować. Przyjęłam to wtedy jako dobry żart! Broniłam się przed tym pomysłem pół roku. Ciężko mi było wyobrazić sobie siebie masującą, dotykającą obcych ciał. Przecież jestem dziennikarzem, człowiekiem słowa większość czasu spędzającym przed komputerem albo na rozmowach z ludźmi. Nie, to nie dla mnie. Coś jednak nie dawało mi spokoju, jakby „ziarno Lomi” wskoczyło do mojego brzucha i rosło z miesiąca na miesiąc, nie pozwalając o sobie zapomnieć. Kiedy stało się już sporą rośliną, nie sposób było ignorować głosu, który wręcz nakazywał zrobić coś ze swoim życiem.

Pamiętam, że nie miałam ani grosza na kurs, ale już bardzo chciałam w nim uczestniczyć. A wiemy jak to jest, kiedy mówi się Wszechświatowi TAK. Zakręcił rogiem obfitości i w ciągu dwóch tygodni wpłynęła na moje konto dokładnie taka suma pieniędzy jakiej potrzebowałam! Zapłacono mi zaległości dziennikarskie za pierwszą książkę. Starczyło jeszcze na stół do masażu. Magia zaczęła pracować na moją korzyść. Wpadłam całą sobą w ten hawajski świat dotyku bezwarunkowej miłości i transformacji. Na tyle mono, że zrezygnowałam z regularnej pracy by dać szansę samej sobie, by iść inną ścieżką, już nie rozumu, a serca. Po półtora roku od pierwszego kursu, byłam już instruktorem masażu i dziś czerpię ogromną przyjemność z dzielenia się tym, co przekazali mi moi nauczyciele.

W wolnym tłumaczeniu Lomi Lomi znaczy: aksamitny dotyk łapą zadowolonego kota… I ten masaż taki jest, a kocia energia przenika do poszczególnych partii ciała i ducha, przynosząc wszystko to, co jest danej osobie potrzebne na ten moment… To dla mnie mistrzowski masaż. To mój największy guru… Uczy mnie szacunku, miłości, zaufania, do siebie, do Wszechświata. Czy pokory. Uczy patrzenia na każdego jak na cud, którym przecież jest. Uczy przekraczać własne ograniczenia i sztywność nie tylko fizyczną, ale też umysłową. Uczy jak być skupionym jeśli potrzeba nawet na jednej maleńkiej komórce w ciele. Uczy jak oddychać. Uczy jak być dla kogoś tak po prostu.

I mogłabym tak jeszcze długo, więc skończę w tym miejscu. Ciąg dalszy nastąpi…

3 komentarze:

  1. Przepraszam ,ale zatkało mnie . Zachwycam się i wiem że to jest i pomaga . Aż mnie mózg boli od rozumienia - dziękuję Agnieszko Kawulko - Jola W.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kochana, to całuję ten mózg niech już nie boli :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ból był potrzebny , otwiera "pory" . Kawulko , zapraszam do siebie na Lorę Szafran... Jola W.

    OdpowiedzUsuń

Aloha! Niech ta przestrzeń posłuży Twojej duszy, Twojemu sercu i zachęci do bycia blisko siebie :-)