środa, 7 sierpnia 2013

Promise...

Obiecałam sobie… Kilka lat temu… Przyrzekałam z ręką na sercu. Szeptem modlitwy składałam. Z oczami zamkniętymi i otwartymi. Tuląc. Całując. Głaszcząc. Obiecałam, że na dobre i na złe i już. A na świadków wzięłam gwiazdy, siostry błyszczące, odległe tak bardzo, że nie potrafię sobie tego wyobrazić i bliskie zarazem tak, a intensywność ich światła przypieczętowuje zobowiązanie. Obiecałam sobie kochać… siebie. Być blisko… siebie. Odkrywać… siebie. Wiele razy złamałam dane sobie słowo. I niby nic się wtedy nie działo, ale jakby życia ubywało… Nikt nas tego nie uczył. Jak kochać tak po prostu samego siebie, żeby nie nazwano cię gruboskórnym egoistą. Nikt nie mówił jak widzieć w sobie cud. Nikt nie pokazał jak piękni jesteśmy. I nie wiem dlaczego tak jest, że sprawa najwyższej wagi stała się po drodze tak nieważna…

Ale dobrze, że przyrzekałam… że gwiazdy na świadków wzięłam bo one czujne, uważne, widziały każde oddalenie, zbłądzenie, potknięcie, zwątpienie. I wtedy ruszały na ratunek, choć nie musiały. Ale tak to już jest z gwiazdami, działają nieproszone, bo chcą, bo im zależy, bo uczą swym byciem czym jest milcząca miłość… Co jakiś czas zsyłały mi na drogę coś lub kogoś. Książkę, przedmiot ciekawy, spotkania, zajęcia takie i takie, sny, lasy, drogi, łąki… I tam odnajdywałam siebie, stawałam naprzeciwko tego co we mnie, a kiedy nie uciekałam z krzykiem, wykrzywione twarze znikały, rysy łagodniały, uśmiech rozświetlał błyszczące łzy oczyszczenia.

Nie ma magicznej formuły jak pokochać siebie… To przyjdzie samo. Powoli. Stopniowo. Ale trzeba powiedzieć sobie TAK. Zrobiłam to w chwili największej ciemności. I zapomniałam… Porzuciłam nadzieję taplając się w bagnie uwarunkowań, nici konwenansów i łańcuchach stereotypów. Nie umiałam inaczej. Tylko ten zew nie dawał mi spokoju… To ciche wołanie… I gwiazd tajemne migotanie… Wczoraj znowu z nimi rozmawiałam. Śpiąc pod gołym niebem, wąchając powietrze gorącem pieszczące płuca dziękowałam im za obecność, za wsparcie, za bycie… Poprosiłam o dobry sen, o wskazówki, o prowadzenie za dnia. I zasnęłam by obudziły mnie łagodne promienie słoneczne zdecydowanie wcześniej niż zazwyczaj. I właśnie dlatego, że rutyna dnia pcha się jak szalona, warto zrobić coś inaczej, zmienić perspektywę, skoczyć zamiast iść, zygzakiem zamiast prosto, w lewo zamiast w prawo…

Zainspirowała mnie ostatnio pewna mądra i piękna czarna pantera… Chadzałam z nią nowymi ścieżkami zafascynowana jak łatwo można po prostu iść przed siebie, z ciekawością, bez oczekiwań, bez planu by dojść, kierując się jedynie czuciem. Iść tam, gdzie coś przyciąga, spotkać odpowiednie rośliny, odpowiednie zwierzęta, odpowiednich ludzi. Głębiej w las, ku drzewom mocarnym, ku potokom frywolnym, ku ptakom figlarnym. Moja towarzyszka ciekawa co za zakrętem szła bez lęku i zachęcała mnie do marszu. Nie opierałam się. Jej nie można się opierać, już nie. Uwielbiam. Ona prowadzi mnie do mnie samej. Ona zwraca mi mnie samą... W jej czarnych oczach (które tak naprawę są zielone… choć to i tak zależy od tego jaki odcień światła bije z jej oczu…) widziałam siebie. I na początku nie wierzyłam temu zwierciadłu. Czy można widzieć aż tak głęboko… Ale za kolejnym zakrętem jakoś opór słabł, a w końcu całkiem zmiękłam i uwierzyłam jej w opowieść o mnie… Spodobało mi się to co zobaczyłam. I choć pantera już dawno daleko ode mnie, poszła w swoją stronę, to wiem, że wróci. Że przyniesie mi nowe informacje o mnie, a i sama będzie ciekawie patrzyła w moje oczy by dowiedzieć się czegoś więcej o sobie…

Więc dziś sama ruszyłam w miasto. Szybko znalazłam się w lesie, a tam… Ach! Raj! Taki niespodziewany, bo zupełnie nie planowałam właśnie tam, no bo nie wiedziałam, że jakiekolwiek tam istnieje! Spotkanie z dwoma wilczurami, czarnym małym ptaszkiem, który na chwilę leciał obok mnie, drzewami wyglądającymi jak tancerki hula, wysoką trawą chowającą mikrokosmosy, mrowiskami, przechodniami aktywnie mnie mijającymi i życzącymi miłego dnia… I ta cisza… spokój… głębia w którą się chce wchodzić dalej i dalej. W niej zapomina się o obowiązkach, głodzie, pragnieniu. A kiedy zapomni się już wszystko, przypomina się najważniejsze… Dusza, która chce wzrastać, poszerzać, przekraczać. I kiedy prawie odlatuję, uświadamiam sobie, że moje stopy mocno przyklejone do ścieżki, że wcale nie chcą się oderwać od ziemi, że dobrze im tak tutaj… Więc wyciągam dłonie, a palce kołyszą się tak jak im zagra wiatr. I kiedy wędrowania zbliża się koniec, znajduję grosik błyszczący. Dziękuję lasowi za obfitość wszelką. Ruszam na śniadanie, z duszą odżywioną wysokoenergetycznym posiłkiem.


Ach, rozpisałam się… A to dopiero połowa środy…

11 komentarzy:

  1. Agnieszko niezwykle podoba mi się to co piszesz. każde słowo czytam jakbyś pisała kontynuację przygód Maleńkiej Czarownicy lub innej Ani Shirley. Twoja wrażliwość jest jak ogromna przestrzeń, pełna kolorowych świateł, mieniąca się uczuciami o których każdy z nas marzy. Jak dobrze, że są takie osoby jak Ty.
    Leśne ścieżki, tajemnicze ogrody, ogromne opustoszałe domy, a wszędzie Ty - wspaniale!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. uśmiecham się i dziękuję :-)
      no jakoś mnie tak zatkało teraz... :-)
      to jeszcze pozdrowię, a co tam :-)

      Usuń
  2. No dobra obiecałaś sobie… przyrzekałaś z ręką na sercu.... Szeptem modlitwy składałaś...... Z oczami zamkniętymi i otwartymi..... Tuląc.... Całując.... Głaszcząc...
    ale z czy chociaż trochę krzyżem poleżałaś ? na kolanach trochę się pomodliłaś? :)) czy duszą na ramieniu potrzymałaś, czy chociaż o wschodzie słońca hołdy składałaś ?
    a tak na poważnie, to bardzo fajnie poruszyłaś kwestię zaufania, czyżbyś sobie ufala mniej? czy myslisz, ze ktoś nas moze zaprowazić do nas samych?
    normalnie za tym Gdańskiem juz tęsknię :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie, krzyżem już nie leżę kochana, wyleczyłam się też z samobiczowania :))) ale na kolankach to tak :)) a o wschodzie się składało ofiary, oj składało... no wiesz, po tej nocy jak to się zamieniam w różne dziwne postaci... :)))
      niema co tęsknić, tu trzeba przyjechać :*

      Usuń
    2. PS do mnie prowadzę tylko ja... czasem a nawet często poprzez Was :*

      Usuń
  3. You're such a hopeless romantic...I loved this :)

    OdpowiedzUsuń
  4. dziękuję za to że jesteś :*

    OdpowiedzUsuń

Aloha! Niech ta przestrzeń posłuży Twojej duszy, Twojemu sercu i zachęci do bycia blisko siebie :-)