wtorek, 2 kwietnia 2013

Obłęd samotności


Jestem sama… Zaczyna to do mnie powoli docierać. Nie należy tego mylić z osamotnieniem. Nie. Ciągle sama. Długo łudziłam się, że może być inaczej, że możliwe jest wyjście poza ten pałac zbudowany z samych kryształów, gdzie każdy jeden pokazuje tylko mnie. Jestem sama… Zawsze i wszędzie postawiona naprzeciw siebie, tylko twarz w której się przeglądam taka do mojej nie podobna, ale to ciągle jestem ja… Bezustannie stoję naprzeciwko samej siebie. Nie ma już innej opcji… Czasem się sobie podobam. Oh, szalenie! Słyszę z ust drugiej osoby to, co moje uszy chcą słyszeć, a skóra wsysa nektar treści.

Bywa, że ten, który przede mną rozpoczyna zdanie, a ja kończę, bywa, że nie trzeba nic mówić bo porozumienie jest tak głębokie, jakby ktoś wszedł ci do głowy, duszy, serca i czytał, czytał, czytał… A tak naprawdę to rozmawiam z samą sobą… Ten naprzeciw mnie mówi mi coś o mnie. To, co tak podziwiam, kocham, wielbię, to czego w skrytości pragnę, zazdroszczę, do czego wzdycham. To jest moje, to jestem ja. Rozpoznaję kolejną siebie… I taką siebie od razu do swojej samotności chcę tulić, pocałunkami obsypywać, pod rękę iść, po głowie głaskać, w oczy zaglądać, szeptem prosić: mów do mnie jeszcze, mów… Ale niechby tylko jedno słówko uleciało, niechby ruch dłoni, układ stóp nie taki… O, to już nie ja. To nie tak… Czyny haniebne. Słowa brutalne. Pragnienia nazbyt rozbuchane. Słowa za ostre. Pomysły poronione. Zachowania szalone. Sny brudne. NIE! Takiej siebie tulić nie chcę, choćby pod karą mąk piekielnych i zapowiedzią umierania z pragnienia, kiedy woda w zasięgu dłoni… A to też ja…

Ale już nie wierzę, że jest inaczej… Jestem sama. Zawsze stoję naprzeciwko siebie. Nie ma lekarstwa na tę przypadłość samotności. Czasem na chwilę zapominam, czasem chcę zapomnieć, czasem się łudzę, że jest ktoś jeszcze, że to nie zawsze jest właśnie tak, że mój obłęd jest uleczalny, że możliwe jest wyjście z białego pokoju z miękkimi ścianami… I wtedy spijam drugiego człowieka, chłonę, zachwycam się, tulę, kocham się z nim w nieskończonym teraz, piję z kielicha, który nie ma dna. Ale kiedy przykładam głowę do poduszki, znowu dociera do mnie, że ten, który naprzeciwko mnie, odkrył kolejne nuty mej samotności i pieśń dotychczas niezbyt znana, dzięki niemu staje się wyraźniejsza. I to nic, że tylko na chwilkę, bo zaraz się rwie, cichnie, oddalają się nuty, zamazuje układ i nie słyszę samej siebie… I tak do kolejnego spotkania z inną mną…

PS Nie ma lekarstwa, ale jest jeden środek uśmierzający ból, łagodzący odleżyny ciała tkwiącego w wiecznym łożu samotności własnego istnienia. MIŁOŚĆ mą morfiną, mym nektarem, mą pigułką zapomnienia. Im bardziej kocham siebie, tym znośniejsza jest moja samotność, tym łagodniejsze są spotkania z tymi, którzy dopisują kolejne wersety mej wewnętrznej odysei… 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Aloha! Niech ta przestrzeń posłuży Twojej duszy, Twojemu sercu i zachęci do bycia blisko siebie :-)