Jest marzec… Czas to przyznać: Jestem zmęczona byciem
dzielną, odważną, samowystarczalną, wyrozumiałą, zaradną, rozumiejącą, mądrą,
cierpliwą, taką dorosłą. Jestem zmęczona zastanawianiem się jakie procesy we
mnie zachodzą, co jest cieniem, a co nim nie jest, co to znaczy, że śnił mi się
sex z chłopakiem z liceum albo trup też może być z liceum, jakie warzywo ma
więcej witamin i dlatego najlepiej używać cholernie drogiej wyciskarki zamiast
zwykłej sokowirówki. Katują mnie rozważania o tym ile powinnam zarabiać i co
jeszcze trzeba zrobić by dotrzeć do szerszego odbiorcy, jaki kurs skończyć,
komu zapłacić, komu wejść w tyłek, jakie kontakty uruchomić. Męczą mnie
dyskusje o tym co zostało przetworzone i ile razy, a co jest szczęśliwe kiedy
pozostaje w ziemi przez nikogo nie ruszane. Puchną uszy od teorii dotyczących
analizy mojego potu, że jak pachnie tak to znaczy, że za dużo owoców, a jak nie
pachnę wcale to też znaczy coś złego, a jak zbyt intensywnie to też gdzieś się
coś zablokowało… Nudzi mnie badanie zależności tego, co w ciele, dlaczego
boląca łydka ma wpływ na napięcie w karku i że tam jakiś meridian czegoś tam i
że to punkt akupresurowy na kolanie mnie gniecie, a tak naprawdę to żołądek, no
i ta wątroba, która się biedna oczyszcza i stąd na pewno boli mnie łopatka,
albo sam mózg. Trzeba mi WOLNOŚCI! DYSTANSU! WYJŚCIA POZA te ograniczające szczegóły i
uznania choć raz, że TO CO JEST jest IDEALNE i niczego nie trzeba od razu ratować
ni naprawiać…
Odpadam przy kolejnych teoriach co powinnam jeść nawet jeśli
to jedzenie mi kołkiem staje w gardle, bo obecnie nic jeść nie chcę i mi w
ogóle jedzenie obrzydło, za to pić mogę jak wielbłąd tuż przed wyschnięciem. No
a przy kolejnych gdybaniach typu: boli Cię (wycięty!) woreczek żółciowy, tak,
to twoja złość moja droga, faktycznie mnie szlag trafia i mam ochotę dać jej
upust, ale jednak wolę wolność niż kratki, chociaż z drugiej strony… I jak to
może mnie męczyć przecież JA SIĘ TYM ZAJMUJĘ i ja MUSZĘ TO WIEDZIEĆ I ZNAĆ, jak
chcę innym potem POMAGAĆ? No cóż, nie muszę nic wiedzieć, niczego znać, jedyne
co chcę robić, to swoje, a na resztę nie mam wpływu. Albo coś poczuję, albo
nie. Albo będę miała wizję, albo nie. Albo coś powiem, albo nie. Koniec kropka.
Życie toczy się dalej. Może jutro spakuję plecak i pojadę przed siebie, a może
nie… I w nosie mam czy to będzie ucieczka i przed czym, a może nie…
Ostatnia sesja masażu jaką miałam była przeciekawa i też
dała mi dużo do czucia (nie mylić z myśleniem…). Klientka usiadła naprzeciwko
mnie i… przez jakieś 10 minut milczałyśmy. Każda z nas słuchała. Była w
kontakcie z sobą. Każda tak jak umiała. Ona z sobą. Ja z sobą, ja z nią. My
razem. I było wiadomo kiedy można już coś powiedzieć, i wcale nie było
niezręcznie i głupio tak przyjść na masaż i milczeć zanim cokolwiek się
zacznie. W jej oczach było wszystko powiedziane, tak, teraz jestem gotowa coś
powiedzieć, proszę bardzo, pogadajmy... I uwielbiam ten moment po sesji, kiedy
też niczego nie trzeba mówić, bo wszystko zawiera się w tak ogromnym czuciu, że
grzechem jest je bezcześcić czczą paplaniną. Dopiero później pojawiają się
pytania, a co, a jak, a dlaczego, a po co. I ok, to zadanie umysłu, potrzebny
on, niech ma swoje pięć minut, ale zanim on wchodzi na arenę, otwiera się nowa
przestrzeń, gdzie głowa ze swoją wiedzą nie ma najmniejszego znaczenia…
Więc tej wiosennej marcowej zimy przyznaję, że jestem
zmęczona… Tak po ludzku zmęczona. Chcę spać i śpię. Chcę leżeć i leżę. Chcę
słuchać muzyki i słucham. I nie wiem skąd nadejdą środki do życia, ale zmęczyło
mnie myślenie o tym i tworzenie nowych pomysłów i słuchanie nowych i starych
rad… I w tym zmęczeniu nic nie wiem, nie rozumiem, nie kumam, nie pojmuję. Nie
wiem gdzie, jak, z kim, którędy. A najświetniejsze w tym wszystkim jest to, że
NIE MUSZĘ wcale wiedzieć już teraz! TO przyjdzie kiedy będzie mu się chciało,
albo nie. Wrzuć na luz Agnieszko bo ci żyłka strzeli… I potem będzie trzeba
meridiany łatać! (Ależ my się potrafimy zaplątać! Ależ potrafimy być
śmiertelnie poważni co do swojej osoby, ba, co do problemów kto jakie ma i czyje
są poważniejsze! Śmiechu to warte…).
Genialne było ostatnie spotkanie z przyjaciółką. Dwie
intelektualistki się zebrały. Nad smakowitą kawą z pianką wymieniały się swoimi
wątpliwościami, przeklinały, gdybały, rozważały. Że wiosna, że czas się
zakochać, że kolejne lekcje do przerobienia, że nic nie wiemy, że podziały na
świecie, że czarne i białe istnieje, że te wcielenia takie ciekawe no i
dlaczego jakoś nie pamiętamy tych ostatnich i może by było łatwiej być w tym,
co aktualnie się odbywa gdyby się pamiętało, że pewne sprawy to już w czasach
Jezusa…
Głupawka nas ogarnęła taka, która trzymała jeszcze długie
długie godziny... Takie poważne miny miałyśmy przy tym z absurdalnym chipsem
-70%tłuszczu mniej (wiadomo, pozory przyzwoitości trzeba zachować!). Mnie
trudno było utrzymać równowagę na macie do jogi, a w relaksie to już zero
powagi było, no wstyd, taką poważność poważnej śavasany zakłócać… A po drugiej
stronie Gdyni dwa koty zaskoczone obserwowały głośny śmiech swojej pani, co tej
odbiło? (Choć w oryginale było: what the fuck? ;-))
Teorie… Takie umiłowane przeze mnie… Byłam jak gąbka chłonna
wiedzy… Chciałam rozumieć… Chciałam wiedzieć… Chciałam wyjaśnień… Ale JAKIE TO
MA ZNACZENIE? ŻADNEGO! (przepraszam, dla mnie nie ma w tej chwili żadnego
znaczenia, może dla Ciebie ma, nie ma w tym nic złego). Doprawdy teorie nie
mają dla mnie aktualnie ŻADNEGO znaczenia! Życie to nie teoria. To żywy
człowiek. Jego ciepło. Jego zapach. Jego emocje. Jego reakcje. Jego bliskość.
Jego uśmiech. Jego Fero-Mony (to tajny szyfr J). Życie, które się
odbywa tu i teraz ma w nosie co się działo w czasach Jezusa. Strasznie poważne
dyskusje z mą żywą przyjaciółką nie automatem odłożyłyśmy na bok, robiąc miejsce śmiechowi do bólu mięśni brzucha.
Strasznie poważna ta duchowość jakaś, a mnie się już w nią nie chce bawić… Jak
widzę swoje poprzednie blogowe wpisy, mam ochotę je skasować. Matko, ale
powaga! Ale filozofia! Ale rozważania rozważnej i romantycznej! Ale je zostawię,
bo są częścią mnie sprzed jakiegoś czasu. Są czymś, czego nie wystudiowałam,
nie wyssałam z palca, a czymś co przeze mnie przepłynęło i porwało mnie w
głębię która czasem się pojawia a czasem nie. I nie wiem czy pojawią się jakieś
kolejne wpisy bo może i to się skończy. Nie przywiązuję się już nawet do tej
weny, która robi ze mną co chce, w porach tak dziwnych, że trudno doszukiwać
się jakiegoś większego sensu w jej nadejściu lub nie.
Zatem adios! Jestem ŻYWĄ Agnieszką. Kto chce mnie spotkać,
zapraszam do kontaktu osobistego. Lojalnie ostrzegam… Aktualnie nie wiem jak
pachnę i czy to spowodowane jest kawą, owocami czy paleniem kadzideł bez
umiaru. Aktualnie nie wiem co się stanie jak się naciśnie moje ramię i jaki
prąd i gdzie pobiegnie. Aktualnie pozostaję ŻYWA i jestem czymś więcej niż tymi
tu wpisami…
Bywajcie moi drodzy. Dziękuję, że Wam się chce czytać i być
ze mną w formie wirtualnej, ale proszę, pamiętajcie, że ważne jest to czyje
ciepło czujecie obok, z kim wymieniacie swoje płyny ustrojowe i nie tylko ;-).
Pamiętajcie, że ważny jest ŻYWY człowiek i czasem warto z nim spędzić czas. I
jak to powiedziała ostatnio znajoma, która do mnie po latach wielu zadzwoniła:
- Agnieszko, dzwonię, żeby Ci podziękować za Twojego bloga i robię to dziś, bo
mogę nie mieć jutro okazji, a chcę żebyś to wiedziała.
I ten telefon zmienił mój dzień… A mógł wyglądać naprawdę
podle… Dziękuję.
Dlatego Człowieku, spójrz obok na Człowieka. Bądź z nim. Odłóż na bok swoje urażone coś tam. Wyjdź poza schemat. Nie myśl jak to jest być z kimś, po prostu z nim bądź, wąchaj, smakuj, czuj, zostaw oceny, powagę waszych osobistości. Nie uciekaj. I... Śmiej się, śmiej na całego!
hahahaha - tyle powiem (i wiadomo o co chodzi :))
OdpowiedzUsuńp.s tak, koty zdecydowanie miały 'wyraz twarzy' - what the fuck? :))
p.s.1 srał to pies :)
"To jest normalny objaw pohibernacyjny" ;-)
OdpowiedzUsuńwiesz, nawet jakby był nienormalny to i tak niech jest ;)
OdpowiedzUsuńnormalność istnieje już tylko w słowniku języka polskiego pod literką "N" ;-)
OdpowiedzUsuńA to jeszcze do tej litery nie doszłam :P
OdpowiedzUsuńLepiej dojść do czegoś innego :P
OdpowiedzUsuń:P niech sobie każdy dochodzi gdzie chce (z kim/jak itp:)
OdpowiedzUsuńOtóż to, Ty się martw o siebie, a ja o siebie :P
OdpowiedzUsuńa i tak to wszystko szlag trafi :P
ale też bez przesady z tym martwieniem się ;)
OdpowiedzUsuńzdecydowanie wolę się chichrać ;-)
OdpowiedzUsuń:)
OdpowiedzUsuń