sobota, 23 lutego 2013

Ona i On=jedność


Zanim zjawiłeś się w moim życiu wędrowny asceto, byłam pusta, chłodna, z głębią, która nie wiedziałam gdzie się zaczyna, ani gdzie kończy. Istniałam gdzieś, w wysokich Himalajach, położona z dala od ludzkich oczu, ciał, oddechów. Dobrze mi było w takim zapomnieniu. Cierpliwie trwałam sama z sobą, choć tak do końca nie wiedziałam kim jestem i po co tu, w tych wysokich Himalajach…
Twoje nadejście zapowiedział zapach. Moja pustka wyczuła cię bezbłędnie, mieszanka drzewa sandałowego, piżma i nutka jaśminu. Każde z osobna i w różnych konfiguracjach przenikały twoje ciało i łączyły ze skórą. Nadszedłeś tak cicho, spokojnie, z łagodnością godną tylko wędrownego ascety. Pamiętam, że przywitałeś mnie milcząco, przykładając czoło do mego chłodu. Westchnąłeś z ulgą, żar lał się z nieba niemiłosiernie. Poczułam przyjemną wibrację w swoim wnętrzu, formującą się na kształt uśmiechu aprobaty i zachęty. Odebrałeś wiadomość i zrobiłeś pierwszy krok w mą głębię, która nie wiedziałam gdzie się zaczyna, ani gdzie kończy. I wiedziałam, że od teraz zmieni się wszystko. Że twoje oczy, ciało i oddechy rozpoczną coś ważnego...

Usiadłeś po środku mej chłodnej wilgoci. Głowa nieznacznie opadła ci ku piersi, a zamykające oczy wydały delikatny szelest. Twój wdech stał się moim pierwszym wdechem. Twój głęboki wydech, moim. I nie wiem co się stało dalej ani jak, ale poczułam, że schodzę razem z tobą, głębiej i głębiej w to, gdzie nie ma początku ani końca. Moja głębia była twoją, twoja moją, a i tak obie wtapiały się w tę, gdzie wspólnie wędrowaliśmy, a czego nie usiłowaliśmy nazywać.

Twoje ciało tak skąpo ubrane, niemal płonęło z gorąca. Poczułam rozchodzące się po moich ścianach ciepło i już nie byłam chłodna, a moja wilgoć łączyła się w kropelkami twojego potu. I nie wiem jak długo tak trwaliśmy, dni, miesiące czy lata. To w czym byliśmy zanurzeni, prowadziło nas w dół i choć wydawać by się mogło, że tam tylko ciemność niesie nas na swoich eterycznych skrzydłach, gdybyś otworzył oczy, poraziłaby cię jasność. Och, wędrowny asceto, świeciłeś! Twoje ciało świeciło milion razy intensywniej niż jakikolwiek ogień, a twój blask wnikał w moje rozgrzane i wilgotne ściany, rozmiękczając ich twardą strukturę.

I przyszedł czas wynurzenia. Nie miałam żalu, że to koniec podróży. Wiedziałam, że twoje bose stopy poniosą cię dalej, że takich jak ja jest więcej, że twoim zadaniem jest wędrówka do granic głębi, która wcale tych granic nie posiada. Dzięki tobie wędrowny asceto pachnący drzewem sandałowym, piżmem i nutką jaśminu zrozumiałam, że wszystko ma swój cel, zostało stworzone po coś takie a nie inne, że wszystko jest z sobą połączone i że nawet taka jaskinia jak ja, gdzieś w wysokich Himalajach nie jest przypadkiem…
Zanim odszedłeś, przytknąłeś swoje czoło do mnie po raz drugi i ostatni. Trwaliśmy złączeni niczym para kochanków dotykających swoich serc miękkimi dłońmi. I choć odszedłeś tak cicho i łagodnie jak się zjawiłeś, nie było mowy o rozłączeniu. Już nie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Aloha! Niech ta przestrzeń posłuży Twojej duszy, Twojemu sercu i zachęci do bycia blisko siebie :-)