Przyglądam się jej jak odziera się kawałek po kawałku ze
starej osobowości. Wiruje pomiędzy fragmentami swojego życia z coraz większą
lekkością. Kręci się i kręci. Rozkłada ręce by czuć powietrze, które zaczepia
jej dłonie. Włosy swobodnie okalają jej twarz. Stopy przestawiają się jedna za
drugą, mięśnie napinają, rozluźniają. Piersi unoszą i opadają. Oddech spiralą przewierca
całe ciało. Jedno miejsce, jena kobieta, jeden organizm. Kręci się tak szybko,
że gdybyś przystanął z boku widziałbyś nieznaczne zakrzywienie w przestrzeni, tęczowy
refleks, który ją przyodziewa. Z każdym obrotem z jej palców wycieka kolejna
niepotrzebna rzecz, emocja, reakcja. Każdy jeden obrót zdejmuje pamięć tego, co
było i nie pozwala na nałożenie żadnej nowej szaty. Pędzi tak szybko… W tym
ruchu jest jedynie miejsce na wir teraźniejszości.
Im dłużej ją obserwuję, tym bardziej przypomina mi
gigantyczne wiertło, które zanurza się w kolejne warstwy ziemi w poszukiwaniu
cennej wody na pustyni. Przebija się przez równo ułożone skorupy spraw, których
wydawało się, że już dawno nie pamięta. Może ona nie, ale jej ciało tak. Obrót kobiecego
wiru zdejmuje i to wspomnienie, gdzieś z głębin brzucha. Uwolnienie przynosi
nową jakość energii, która nadaje jej lekkości tak eterycznej, że mogłaby
spokojnie odlecieć, ale ona paradoksalnie osadza się głębiej w tym, co jest.
Nie chce nigdzie uciekać, zrywać się z żadnej smyczy, ani nikogo na niej
ciągnąć.
Wyczuwam, że wirująca nie ma pojęcia co będzie kiedy
przestanie się kręcić, kiedy nie zostanie już nic, co wskaże na jakiejkolwiek
płaszczyźnie związek z tym, co zbudowała dotychczas. Mimo to, kręci się gnana
ciekawością czy ci, którzy szli przed nią mieli rację. Kręci się, choć wie, że
każdy jeden obrót oddala ją od tego, co znane, a przybliża do ścieżki, której
nie ma na żadnych wykresach, nie określają żadne współrzędne, a żaden
kompas nie potrafi wskazać odpowiedniego kierunku.
Gubi więc po drodze łzy, pot, nadmiar ciała, przedmioty,
ludzi, emocje, sprawy, obrazy. Gubi, a może właśnie odnajduje? Kręcąc się
balansuje na linie. Tak cienkiej, że mam trudność by ją zobaczyć, ale jej się
udaje. W końcu to jej lina. Zna każdy cienki zakamarek, supełek, przetarcie, zgrubienie,
słabość i siłę.
Przy którymś obrocie, tuż blisko jądra ziemi, a może i po
środku niego, wciąga mnie do swojego wirowania. Zasysa tak mocno, a ja nie protestuję.
Mam wrażenie, że zanim wynurzamy się na powierzchnię narodziło się i zmarło
tysiące gwiazd. Powstały wszechświaty i uległy zniszczeniu. I nagle, tak po
prostu po środku pustego pokoju, wszystko ustaje. Odarta ze wszystkiego.
Jesteś. A ja wraz z tobą. Integracja dokonana. Wolna wchodzisz na swoją
ścieżkę. Nie wiem jak, ale doskonale wiedziałaś, gdzie jest. Nawet nie musiałaś
jej szukać. Jakbyś gdzieś podświadomie wiedziała, że kiedy odrzucisz wszystko,
co potrafisz nazwać, dopiero wtedy objawi się w całej okazałości i będziesz
wiedziała jak po niej wędrować, choć nikt tędy nie wędrował bo i nie mógł... To
twoja droga. Tylko ty wiesz. Tylko ty znasz odpowiedzi. Tylko ty możesz tego
dokonać…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Aloha! Niech ta przestrzeń posłuży Twojej duszy, Twojemu sercu i zachęci do bycia blisko siebie :-)