Książki, te podstępne intrygantki. Takie niewinne zgrywają.
Że niby są potulne w umysłach pisarzy. - Och, niechaj będzie wola autora, niech
nas spiszą, niech sobie ulżą, niech urodzą. I zabiera się człowiek za pisanie.
Dzień po dniu, rzeźbi, ciosa, poleruje i naiwny myśli, że ma nad wszystkim
kontrolę, że to on jest Bogiem, że on cokolwiek tu robi. Do czasu… Bo oto budzi
się pewnego dnia i stwierdza, że coś tu nie gra, że ktoś pociąga za sznurki i
to jest zdecydowanie poza nim. To ona przejmuje pałeczkę. Omamia swoją pieśnią
syrenią i gra spektakl, gdzie w roli głównej autor pacynka i reszta świata. I
potem żyją własnym życiem, mnożą się na potęgę, rozprzestrzeniają w nieznanych
kierunkach, zamieszkują każdą księgarnię, antykwariat, czytelnię, bibliotekę, Internet.
Przekazują je sobie ludzie, z rąk wyrywają, modlą się o ciąg dalszy, życia
zmieniają pod wpływem impulsu, robią głupstwa i największe szaleństwa, których
nigdy by nie popełnili, gdyby nie TA KSIĄŻKA. A autor… No cóż, istnieje, ale z
czasem się o nim zapomina... Jednak ONA ma moc przetrwania.
Niedawno przydarzyła mi się rzecz niezwykła i do dziś nie
potrafię rozwikłać tej zagadki…
Kilka dni temu kupiłam książkę „Mozaika Indyjska”. Była na
tyle bezczelna, że mnie prześladowała i to latami! Długo się jej opierałam,
jednak musiałam się z nią z końcu
zmierzyć. I już wiem dlaczego czekałam aż 4 lata (a może i dłużej?) żeby to
zrobić! Pierwszy raz kupiłam ją kiedy się ukazała na rynku. Chyba byłam jeszcze
na studiach. Wrzuciłam na półkę, czekała na swoją kolej. Potem był etap
czyszczenia otoczenia, sprzedałam i rozdałam około 2tys książek, spakowałam
swoje życie do małego samochodu i wyprowadziłam się z domu, zostawiłam wszystko
to, co znane, bezpieczne, ruszyłam w nieznane. A ze mną garść książek, które
bliskie memu sercu i takie, które jeszcze dziewicze, czekają na swoją kolej. I
była tam też ona. Nie zdążyłam jej przeczytać przed pierwszym wyjazdem do Indii
(i chwała Bogu bo bym na pewno tam nie pojechała :-)). Przekazałam bratniej
duszy, która miesiąc po mnie jechała do Dheli. Nawet do środka nie zajrzałam,
choć przyjaciółka mówiła, że to nie banał, nie przewodnik. Było mi nie po
drodze.
Jakoś miałam dość Indii po tym pierwszym razie i wrażeń na
kilka żyć... Ale przeznaczeniu się nie ucieknie. Ktoś na górze był uparty.
Uważna na znaki, tego listopadowego dnia, weszłam do księgarni w Sopocie. I zobaczyłam
ją. W sztywnej oprawie. Gruba. Smaczna. Kusząca. O zapachu nie przeczytanych
kartek… Otworzyłam z ciekawości i tęsknoty za krajem, w którym odrodziłam się
na nowo… I już wiedziałam, że choć konto puste, MUSZĘ ją kupić i przytulić.
Weszłam do sklepu, a tam ona na każdej półce! Jakby tylko ta jedna pozycja tam
była, a każda krzyczała: Już mi nie uciekniesz! Nie ma odwrotu!
Tym razem skapitulowałam.
Chłód popołudnia dawał się we znaki, a ja tuliłam „Mozaikę Indyjską” do serca jak najdroższy skarb i byłam tam, nie tu. A ona ogrzewała zmarznięte ciało i powoli zacieśniała się więź między nami. Szłam do domu jak w transie, byle szybciej, byle już zobaczyć co na mnie w niej czeka, czym mnie ugości, oczaruje. Flirtowałyśmy z sobą tyle lat. Czas na porządną randkę. I nie chcę być już taka niedostępna. Uległam, zmiękłam, dałam się oczarować, odnaleźć i porwać… Tak naprawdę sama nie wiem co czytałam, bo łzy przysłaniały mi litery. Spędziłam z nią dwa wieczory. Prawie 800 stron. Czasem zapominałam o tym, żeby oddychać. Kiedy przeczytałam przed chwilą ostatnią stronę, czem prędzej otworzyłam początek i zaczęłam od nowa. Jak w jakimś transie... Tyle tam „moich” słów, przeżyć, przemilczeń i westchnień. A słowa autora wbijają się w samą duszę i śpiewają pieśni pochwalne, tęskne, żałobne, miłosne, dziękczynne. Nie wiedziałam, że dotknięcie prawdy tak porusza, wstrząsa i spala. To chyba dlatego tak łatwo się ostatnio wzruszam. I miał rację autor, że „Indie trzeba przeżyć. Przeżyć, znienawidzić, by w końcu bezgranicznie je pokochać”. A w innym miejscu kolejna prawda: „Proszę cię, żebyś tu przyjechała. Jeżeli para ludzi chce pozostać jednością, jeśli nie chce stracić wspólnego języka, nie powinni pozwolić by tylko jedno z nich pojechało do Indii. I nie ma lepszego sposobu dla kobiety i mężczyzny, by stwierdzić czy mają sobie coś do powiedzenia, czy należą do siebie, niż pojechać wspólnie do tego szalonego, wspaniałego kraju. W tym kraju życie mówi każdemu prawdę o nim samym”.
Chłód popołudnia dawał się we znaki, a ja tuliłam „Mozaikę Indyjską” do serca jak najdroższy skarb i byłam tam, nie tu. A ona ogrzewała zmarznięte ciało i powoli zacieśniała się więź między nami. Szłam do domu jak w transie, byle szybciej, byle już zobaczyć co na mnie w niej czeka, czym mnie ugości, oczaruje. Flirtowałyśmy z sobą tyle lat. Czas na porządną randkę. I nie chcę być już taka niedostępna. Uległam, zmiękłam, dałam się oczarować, odnaleźć i porwać… Tak naprawdę sama nie wiem co czytałam, bo łzy przysłaniały mi litery. Spędziłam z nią dwa wieczory. Prawie 800 stron. Czasem zapominałam o tym, żeby oddychać. Kiedy przeczytałam przed chwilą ostatnią stronę, czem prędzej otworzyłam początek i zaczęłam od nowa. Jak w jakimś transie... Tyle tam „moich” słów, przeżyć, przemilczeń i westchnień. A słowa autora wbijają się w samą duszę i śpiewają pieśni pochwalne, tęskne, żałobne, miłosne, dziękczynne. Nie wiedziałam, że dotknięcie prawdy tak porusza, wstrząsa i spala. To chyba dlatego tak łatwo się ostatnio wzruszam. I miał rację autor, że „Indie trzeba przeżyć. Przeżyć, znienawidzić, by w końcu bezgranicznie je pokochać”. A w innym miejscu kolejna prawda: „Proszę cię, żebyś tu przyjechała. Jeżeli para ludzi chce pozostać jednością, jeśli nie chce stracić wspólnego języka, nie powinni pozwolić by tylko jedno z nich pojechało do Indii. I nie ma lepszego sposobu dla kobiety i mężczyzny, by stwierdzić czy mają sobie coś do powiedzenia, czy należą do siebie, niż pojechać wspólnie do tego szalonego, wspaniałego kraju. W tym kraju życie mówi każdemu prawdę o nim samym”.
Każdy ma swoje Indie… Mnie te prawdziwe przemieliły,
strawiły i wypluły. Spędziłam tam 7 miesięcy. W styczniu tego roku byłam dwa,
potem dwa w Polsce i po zapewnieniu, że ja tam
NIE wracam, spakowałam plecak i pojechałam na pięć... Nie podróżowałam tak jak autor książki po całym kraju. Nie zwiedzając też można poczuć Indie w całości. Można je znienawidzić by potem przytulić do serca, choć to przecież takie irracjonalne... Przedziwnie mnie ten los rzucił.
NIE wracam, spakowałam plecak i pojechałam na pięć... Nie podróżowałam tak jak autor książki po całym kraju. Nie zwiedzając też można poczuć Indie w całości. Można je znienawidzić by potem przytulić do serca, choć to przecież takie irracjonalne... Przedziwnie mnie ten los rzucił.
Osiadłam w Puttaparthy, małej mieścinie. Najpierw w ashramie,
a potem w domu pewnego astrologa, bramina, który stał się moim mistrzem,
przyjacielem. Dał mi dom, zaprosił do swojej rodziny, podał mi rękę i
wyprowadził z ciemności. Umierałam tyle razy, że każdy kolejny zaskakiwał mnie
niesłychanie. Ciągle było coś do uśmiercenia. Wydaje się, że wszystko czego
dotychczas doświadczyłam, przygotowywało mnie na tę jedną samotną podróż, tam,
w nieznane, do kraju gdzie jest wszystko i nie ma niczego...
Mój mistrz powiedział do mnie: masz dobrą karmę, będę Cię uczył. Nie wziął za to ani rupii, smagał batem, a rany okładał słodką mantrą, mango i słowami, które wryły się w duszę. Wiele razy chciałam wracać, uciec jak najdalej od tego kraju, ale przecież tak naprawdę od siebie, od prawdy, jaka się kryła na dnie, od lustra, które mówiło, że tam tyle zgnilizny jeszcze. Wytrzymałam. Zostałam. Dzień wyjazdu do Polski odtwarza mi się przed oczami jak zdarta płyta. Dwa miesiące temu byłam tam, teraz jestem tu. Układam życie od nowa, gadam z Bogiem, tęsknię za Indiami i tym, co tam, dżapamala jest codziennym kołem ratunkowym i przypomnieniem o tym, co ważne. I nie wiem co dalej. I na razie tak sobie jestem w tym „nie wiem”, a dzień witam z otwartymi ramionami. Cuda wpadają tak niespodziewanie…
Mój mistrz powiedział do mnie: masz dobrą karmę, będę Cię uczył. Nie wziął za to ani rupii, smagał batem, a rany okładał słodką mantrą, mango i słowami, które wryły się w duszę. Wiele razy chciałam wracać, uciec jak najdalej od tego kraju, ale przecież tak naprawdę od siebie, od prawdy, jaka się kryła na dnie, od lustra, które mówiło, że tam tyle zgnilizny jeszcze. Wytrzymałam. Zostałam. Dzień wyjazdu do Polski odtwarza mi się przed oczami jak zdarta płyta. Dwa miesiące temu byłam tam, teraz jestem tu. Układam życie od nowa, gadam z Bogiem, tęsknię za Indiami i tym, co tam, dżapamala jest codziennym kołem ratunkowym i przypomnieniem o tym, co ważne. I nie wiem co dalej. I na razie tak sobie jestem w tym „nie wiem”, a dzień witam z otwartymi ramionami. Cuda wpadają tak niespodziewanie…
I ta książka… Co ona ze mną zrobiła… Choć inna historia tam
opisana, to jednak ta sama… Musiałam napisać do autora. Wyszukałam trzy różne
adresy mailowe. Każdy jeden pasował do: Tomasz Mazur, doktor filozofii. Wystukałam
długiego maila, nie szczędząc emocji i łez wzruszenia. Poszło w świat. Może
trafi tam, gdzie ma trafić. Rano w skrzynce odbiorczej list. Serce zabiło
mocniej. Odpisał! Faktycznie, ale inny Tomasz Mazur. Żałował, że to nie on jest
TYM autorem i serdecznie pozdrowił. Dwie godziny później, wpadł kolejny mail,
podobna historia: przykro mi to nie ja. Przy trzecim, cztery godziny później, okazało
się, że kolejnym ślepakiem strzeliłam. Każdy jeden żałował, że nie jest autorem
„Mozaiki”. Grzecznie, krótko i na temat. Ale coś mi mówiło, że to nie jest
jeszcze koniec…
Trzy maile, trzy osoby, trzy życia.
Trzy miesiące później ukazała się na rynku wydawniczym moja
książka o Indiach. W mojej skrzynce mailowej znajduję trzy różne listy. Znajome
nazwisko. Tomasz Mazur. Jeden z nich pisze: „Pani Agnieszko, dziękuję za Pani
słowa, te napisane przez przypadek akurat do mnie, choć miały być do kogoś
innego. Tyle w nich było emocji i prawdy. Życiowo stałem na zakręcie, a Pani
list wpadł do mnie jak wielkie tornado i sam nie wiem kiedy wylądowałem w
Indiach. Wziąłem bezpłatny urlop i wyjechałem. Po powrocie już nic nie było
takie samo. Jakże się ucieszyłem, kiedy w księgarni znalazłem Pani książkę. Już
teraz rozumiem. Już wszystko rozumiem. I dziękuję Pani za tamten list, za
uroczą pomyłkę, za słowa w Pani książce. Ciekawe czy znalazła Pani autora
„Mozaiki Indyjskiej”? Ja miałem ułatwione zadanie z kontaktem do Pani. Jeszcze
raz dziękuję! Namaste! Tomek”
List drugi: „Pani Agnieszko, nawet Pani nie wie jak Pani
list wysłany do mnie, ale nie do mnie, wpłynął na moje życie! Długo nie mogłem
wyjść z szoku, bo Pani tak prawdziwie opisała swoje przeżycia, tak szczerze, do
obcej przecież osoby. Od dawna myślałem o tym, żeby gdzieś wyruszyć w świat. Myślałem
o Hawajach, szlakiem uzdrowicieli i szamanów, ale po przeczytaniu Pani listu,
już wiedziałem… Po powrocie z Indii trafiłem na Pani książkę i pochłonąłem ją
od razu. To niezwykłe jak Pani potrafi opisać stan duszy, to, co się z człowiekiem
dzieje kiedy szuka tego, co najważniejsze. Moja historia hinduska jest inna,
ale równie transformująca. I choć ciągle jestem drodze i daleko mi do spokoju
wewnętrznego to jednak znalazłem tam siebie i już wiem czego chcę. Gratuluję
Pani odwagi. Dziękuję sobie, że szczęśliwie nazywam się Tomasz Mazur. Życzę
wszystkiego dobrego, niech dobra energia Pani nigdy nie opuszcza! Namaste! Tomasz”.
A trzeci list: „Namaste! Nie wiem czy nie Pani pamięta.
Jestem tym i nie tym Tomaszem Mazurem, do którego Pani omyłkowo wysłała maila.
Byłem dość zaskoczony szczerością Pani słów. Pamiętam, że odpisałem chyba
jednym zdaniem, że to nie ja i pozdrawiam. Ale nie mogłem zapomnieć o tym, co
Pani napisała, że zapomnieć o samym sobie to największe zaniechanie i grzech i że
trzeba podążać za sercem. Wydawało mi się to natchnionym pisaniem kobiecej
ręki. Bardzo przepraszam za każde słowo krytyki jakie pojawiło się w moim
umyśle. Los rzucił mnie do Indii trzy tygodnie po Pani liście. Firma wysłała
mnie w delegację do Bangalore. W samolocie myślałem o Pani słowach i że to
przedziwne zrządzenie losu… To, co wydarzyło się tam, zmieniło moje
postrzeganie świata. Z ograniczonego i logicznego mężczyzny, stałem się niemal
wariatem, przynajmniej w oczach szefów, kiedy po powrocie złożyłem
wypowiedzenie z pracy… Już na lotnisku znalazłem w księgarni Pani książkę. Bez
namysłu kupiłem i tak się zaczytałem, że przegapiłem swoją stację… Los tak mi
zagrał na nosie! Splot wypadków poprowadził mnie do małej kawiarenki, gdzie
pracowała Ona… Usiadłem, zamówiłem kawę, otworzyłem książkę ponownie i
zatraciłem się. Nagle ktoś delikatnie klepnął mnie w ramię: - Proszę pana, kawa
panu wystygnie, szkoda by się zmarnowała, naprawdę jest dobra… O, czyta Pan o
Indiach! Niesamowity kraj prawda? Był tam Pan? Naprawdę? Właśnie Pan wraca?! –
I tak to się zaczęło… Dzięki Pani, odnalazłem kobietę mojego życia i wszystko
wywróciło się jeszcze bardziej do góry nogami, a może właśnie wróciło na swoje
miejsce? Sam nie wiem… Bardzo Pani dziękuję za pomyłkę, która okazała się
najlepszą rzeczą jaka mogła mi się przytrafić! Już teraz rozumiem… Dziękuję
Pani Agnieszko. TM”
Nieźle namieszałam… Choć tak naprawdę to książka. Ja
wykonywałam jej polecenia, najwyraźniej ona wiedziała lepiej ode mnie…
Oczywiście szukałam tego Tomasza Mazura długo, w końcu zadzwoniłam do
wydawnictwa, choć trochę się wstydziłam. Nie chciałam wyjść na jakąś zwariowaną
fankę… Ale co tam, potrzeba powiedzenia dziękuję była zbyt silna. - Dzień
dobry, może Pani może mi pomóc. Kilka lat temu wydali Państwo książkę „Mozaika
Indyjska”. Bardzo mnie poruszyła i chciałabym skontaktować się z autorem. Czy
może mi Pani podać choćby adres mailowy? Będę bardzo wdzięczna.
- Ale my nie wydawaliśmy takiej książki?
- Nie? Proszę sprawdzić, to nie jest nowa pozycja, może
gdzieś w bazie danych się zagubiła?
- Proszę Pani, ja tu pracuję już piętnaście lat, to przeze
mnie przechodzą wszystkie książki, chyba bym coś wiedziała prawda?
- Och… I nie współpracują państwo z Tomaszem Mazurem?
- Zdecydowanie nie znam takiego autora. Nie u nas miła pani,
nie u nas.
- Ale to nie możliwe! Przecież mam książkę przed sobą!
Ciężka, gruba, realna.
- Jest Pani pewna?
- ….
- Halo!? Halo? Jest tam Pani?
- Tak, przepraszam za kłopot. – Rozłączyłam się.
Na stole, gdzie przed chwilą leżała „Mozaika…” było jedynie
puste miejsce.
Dzien dobry,
OdpowiedzUsuńnapisalam ksiazke o Izraelu "Izrael oswojony". Jedym z czytelnikow, ktory ja przeczytal, o czym dowiedzialam sie z jego listu, byl Toamasz Mazur, autor "Mozaiki indyjskiej" i "Anatomii istnienia". Wspanialy czlowiek. Jesli nadal Pani go szuka:
DT.MAZUR@t-online.de
Serddeczne pozdrowienia z Izraela
Ela Sidi
dziękuję, przez ten czas z Tomkiem zostaliśmy przyjaciółmi, odnaleźliśmy się ;-). Mocno dziękuję za pamięć! i życzę mnóstwa dalszych inspiracji!
UsuńAloha!