Od dłuższego już czasu odzieram się z etykietek, jakie sobie
sama i inni mnie przykleili. Parę dni temu z pewnym oburzeniem zareagowałam na
zaproszenie do restauracji, gdzie miało się odbyć jakieś miłe spotkanie
kulturalno kucharskie z mięsem w tle i na główne danie. Podziękowałam
zaznaczając, że przecież jestem wegetarianką. Jakoś mnie to zakuło w oczy, bo
znowu się zaszufladkowałam gdzieś pomiędzy kimś…
Nie potrafię jednoznacznie określić kim jestem. Łatwiej
powiedzieć kim nie jestem. Nie jestem masażystką, choć masuję. Nie jestem
pisarką, choć piszę. Nie jestem dziennikarką, choć publikuję teksty w
magazynach, nie jestem wegetarianką, choć nie jem mięsa. Wszystko to, kim nie
jestem pozwala mi odkryć kolejne informacje o sobie. Zostawiam więc te rozważania
i idę na kawę. Tam, gdzie jasno, ciepło, miło i pachnąco uwodzicielską kofeiną.
Siadam przy kąciku dla dzieci. Świadomie i z premedytacją zmieniam miejsce, na
którym zawsze siadam. Żeby zmienić perspektywę, żeby zobaczyć coś innego, żeby
nie przywiązywać się do znajomego fotela.
Dwoje dwulatków zjawia się tuż obok. Najpierw Ona, Julia,
Potem On, Antoś. Niebo mi ich zesłało… Każde z nich obradowało mnie niewinnym
uśmiechem. Tak zupełnie bezinteresownie, jakby dzieci wiedziały, że to jest
coś, czego mi w tej chwili najbardziej potrzeba. Obecności obdartej z etykietek.
Wzruszyłam się. A kiedy moje oczy zaszły mgłą, znowu uśmiech i słońce zza
chmur…
Zatopiłam się w myślach. Gdzieś pomiędzy tym, co za oknem, a
w Zwierciadle, które akurat czytałam, pojawiło się pod moim nosem puste różowe
pudełko, gdzie teoretycznie powinny być kawiarniane kredki i pusta srebrna
łyżeczka w małej rączce Antosia. Tak po prostu podszedł do mnie i ku zaskoczeniu
rodziców podzielił się tym, co miał w pustym, różowym pudełku po kredkach, na
srebrnej łyżeczce do kawy.
Czym mnie karmił ten chłopiec? Mam pewne podejrzenia co to
mogło być, bo kiedy zaczął się gramolić na moją kanapę, poczułam ogrom miłości.
Rodzice zawstydzeni przepraszali i upominali:
- Antosiu nie ładnie, nie przeszkadzaj pani.
- Nie, nie nic nie szkodzi, naprawdę to żaden problem.
Popatrzyłam na Niego i na Nią. Nasze spojrzenia się spotkały
i już wszystko było jasne.
Z żołądkiem wypełnionym delicjami z pustego, różowego
pudełka po kredkach, powędrowałam przed siebie pomiędzy ogołoconymi drzewami. I
było mi ciepło, choć chłód ściskał porządnie.
PS Ktoś coś dał.
Przyjęłam. Oddałam dwa razy więcej. Ktoś odesłał trzy razy więcej. I tak niemo
ktoś komuś przekazywał miłość.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Aloha! Niech ta przestrzeń posłuży Twojej duszy, Twojemu sercu i zachęci do bycia blisko siebie :-)