środa, 28 listopada 2012

Chodź, odpowiem Ci bajeczkę


Między jednym zamknięciem oczu a drugim widzę małą dziewczynkę. Ma może 4 latka, rumianą buzię, roześmiane oczy i blond loczki na głowie. Siedzi w ogromnym salonie, ale ona zajmuje tylko maleńki skrawek tuż pod kredensem, gdzie różne delicje z Peweksu. Nie robią dziś na niej większego wrażenia. Nie dla nich tu przysiadła na małym bordowym taboreciku. Rozemocjonowana przyszła tu zadzwonić z czerwonego telefonu do kogoś gdzieś tam, po drugiej stronie, kto tak pięknie bajki opowiada. Och ileż razy próbowała przerwać historię, zadać dodatkowe pytania. Zupełnie się nie zrażała, że głos ciągnął opowieści niczym nie wzruszony. Z czasem to słuchanie stało się takim zakodowanym dialogiem.

Najpierw wysłuchiwała tej samej bajki raz, od początku do końca. Odkładała słuchawkę. Wybierała ten sam numer telefonu, którego dziś już nie pamięta, ale doskonale wie na czym siedziała i jak wyglądał telefon. Kiedy ten sam głos, z tą samą opowieścią odzywał się, wtedy ona zaczynała mówić. Najpierw witała się, dziękowała za kilkanaście minut bajki, a potem słodkim głosikiem opowiadała o swoim życiu. O tym jak znalazła dwa wróbelki, które wypadły z gniazdka, takie jeszcze nie opierzone. Zmartwiona zbudowała im gniazdko w sadzie, pośród jabłoni. Włożyła to, co ptaki jedzą i zanim pobiegła do domu na obiad, posiedziała z nimi przez chwilkę obiecując, że nawet nie zauważą jej nieobecności i nie muszą się o nic martwić, bo ona się nimi teraz zaopiekuje i wszystko będzie dobrze. Niestety, nic nie było dobrze, a nieopierzone wróbelki faktycznie nie muszą się już niczym martwić bo skończyły w brzuchu jakiegoś kota, a do zaopiekowania się zostały jedynie suche muchy i jedna dżdżownica, która z ulgą odetchnęła bo odroczono jej śmiertelny wyrok.

Opowiadała głosowi o tym jak bardzo kocha zbierać różne kamyczki i jakie cuda można znaleźć na żwirowisku, kiedy jeździła do cioci na wakacje. Prawdziwe skarby właśnie stamtąd pochodziły! Pochwaliła się jednym wyjątkowym. Zewnętrznie nic atrakcyjnego, ale w środku… Prawdziwa tęcza tam mieszkała! Nie potrafiła sobie wytłumaczyć jak ona się tam znalazła, pytała głos, ale on też zdaje się nie wiedział, bo ciągnął nieprzerwanie swoje opowieści… Cóż to był za kamień! Spełniał życzenia, a co najważniejsze potrafił słuchać. W swoim tęczowym wnętrzu pomieścił wszystkie jej sekrety. Niestety, pewnego dnia, odszedł od niej tak niespodziewanie, jak się pojawił. I choć szukała go wszędzie, wołała, błagała, zaklinała, przekręcała trzy razy ulubiony pierścionek dookoła palca wypowiadając życzenie, on przepadł. Potem wytłumaczyła sobie, że odszedł do kogoś, kto go bardziej potrzebował i już się więcej nie smuciła.

Z wielkim zaangażowaniem relacjonowała swoją pierwszą samodzielną jazdę rowerem bez wspomagających kółek! Och, cóż to był za dzień! Jak to będzie, tak bez pomocy, samej po prostu jechać? Czy to możliwe? Czy dam radę? Dodawała opowieści dramaturgii przeciągając moment wyjawienia prawdy jak najdłużej. W końcu klasnęła w dłonie, wyznając z dumą, że się nie przewróciła za pierwszym razem, dopiero za drugim, ale to się nie liczyło, bo musiała ominąć kamień, ale gdyby go tam nie było, na pewno by się udało nie przewrócić.

Między jednym zamknięciem oczu a drugim widzę dorosłą kobietę. Ma może trzydzieści lat, rumianą buzię, roześmiane oczy i ciemne blond loki sięgające ramion. Siedzi w małym pokoju i zajmuje jeszcze mniejszy fragment przestrzeni, tuż niedaleko stolika ze świeżo upieczonymi ciastkami. Z głośników sączy się spokojna muzyka. Męskie i żeńskie głosy na przemian śpiewają a to o miłości, a to o księżycu, a to o tęsknocie. A ona siedzi i jest jej dobrze. Czasem między jednym mrugnięciem powiek a drugim, zobaczy fragmenty swojego życia sprzed lat. I widzi inne wersje siebie, w innych sytuacjach, z innymi ludźmi, innymi opowieściami. Uśmiecha się do nich przegryzając chrupiące ciastka. Wie, że wszystko odbyło się tak jak zostało zaplanowane jeszcze przed jej narodzinami i przebiega tak jak przebiegać powinno...

Między jednym zamknięciem oczu a drugim widzę ciszę. Wyciąga w moją stronę niezwykle długie i białe ramiona. Wpadam w nie jak w miękką watę cukrową. Oblepia mnie caluteńką. I choć nic nie mówimy do siebie, doskonale wiemy jak nam minął dzień i jak bardzo za sobą tęskniłyśmy. W białym puchu znika rumiana buzia, roześmiane oczy przykrywają swobodnie powieki, a cisza bawi się jej ciemnymi blond lokami sięgającymi ramion...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Aloha! Niech ta przestrzeń posłuży Twojej duszy, Twojemu sercu i zachęci do bycia blisko siebie :-)