Między jednym zamknięciem oczu a drugim widzę małą
dziewczynkę. Ma może 4 latka, rumianą buzię, roześmiane oczy i blond loczki na
głowie. Siedzi w ogromnym salonie, ale ona zajmuje tylko maleńki skrawek tuż
pod kredensem, gdzie różne delicje z Peweksu. Nie robią dziś na niej większego
wrażenia. Nie dla nich tu przysiadła na małym bordowym taboreciku.
Rozemocjonowana przyszła tu zadzwonić z czerwonego telefonu do kogoś gdzieś
tam, po drugiej stronie, kto tak pięknie bajki opowiada. Och ileż razy
próbowała przerwać historię, zadać dodatkowe pytania. Zupełnie się nie zrażała,
że głos ciągnął opowieści niczym nie wzruszony. Z czasem to słuchanie stało się
takim zakodowanym dialogiem.
Najpierw wysłuchiwała tej samej bajki raz, od początku do
końca. Odkładała słuchawkę. Wybierała ten sam numer telefonu, którego dziś już nie
pamięta, ale doskonale wie na czym siedziała i jak wyglądał telefon. Kiedy ten
sam głos, z tą samą opowieścią odzywał się, wtedy ona zaczynała mówić.
Najpierw witała się, dziękowała za kilkanaście minut bajki, a potem słodkim
głosikiem opowiadała o swoim życiu. O tym jak znalazła dwa wróbelki, które
wypadły z gniazdka, takie jeszcze nie opierzone. Zmartwiona zbudowała im
gniazdko w sadzie, pośród jabłoni. Włożyła to, co ptaki jedzą i zanim pobiegła do
domu na obiad, posiedziała z nimi przez chwilkę obiecując, że nawet nie zauważą
jej nieobecności i nie muszą się o nic martwić, bo ona się nimi teraz
zaopiekuje i wszystko będzie dobrze. Niestety, nic nie było dobrze, a
nieopierzone wróbelki faktycznie nie muszą się już niczym martwić bo skończyły
w brzuchu jakiegoś kota, a do zaopiekowania się zostały jedynie suche muchy i
jedna dżdżownica, która z ulgą odetchnęła bo odroczono jej śmiertelny wyrok.
Opowiadała głosowi o tym jak bardzo kocha zbierać różne
kamyczki i jakie cuda można znaleźć na żwirowisku, kiedy jeździła do cioci na
wakacje. Prawdziwe skarby właśnie stamtąd pochodziły! Pochwaliła się jednym
wyjątkowym. Zewnętrznie nic atrakcyjnego, ale w środku… Prawdziwa tęcza tam
mieszkała! Nie potrafiła sobie wytłumaczyć jak ona się tam znalazła, pytała
głos, ale on też zdaje się nie wiedział, bo ciągnął nieprzerwanie swoje opowieści… Cóż to był
za kamień! Spełniał życzenia, a co najważniejsze potrafił słuchać. W swoim
tęczowym wnętrzu pomieścił wszystkie jej sekrety. Niestety, pewnego dnia, odszedł
od niej tak niespodziewanie, jak się pojawił. I choć szukała go wszędzie,
wołała, błagała, zaklinała, przekręcała trzy razy ulubiony pierścionek dookoła
palca wypowiadając życzenie, on przepadł. Potem wytłumaczyła sobie, że odszedł
do kogoś, kto go bardziej potrzebował i już się więcej nie smuciła.
Z wielkim zaangażowaniem relacjonowała swoją pierwszą
samodzielną jazdę rowerem bez wspomagających kółek! Och, cóż to był za dzień!
Jak to będzie, tak bez pomocy, samej po prostu jechać? Czy to możliwe? Czy dam
radę? Dodawała opowieści dramaturgii przeciągając moment wyjawienia prawdy jak
najdłużej. W końcu klasnęła w dłonie, wyznając z dumą, że się nie przewróciła
za pierwszym razem, dopiero za drugim, ale to się nie liczyło, bo musiała
ominąć kamień, ale gdyby go tam nie było, na pewno by się udało nie przewrócić.
Między jednym zamknięciem oczu a drugim widzę dorosłą
kobietę. Ma może trzydzieści lat, rumianą buzię, roześmiane oczy i ciemne blond
loki sięgające ramion. Siedzi w małym pokoju i zajmuje jeszcze mniejszy
fragment przestrzeni, tuż niedaleko stolika ze świeżo upieczonymi ciastkami. Z
głośników sączy się spokojna muzyka. Męskie i żeńskie głosy na przemian
śpiewają a to o miłości, a to o księżycu, a to o tęsknocie. A ona siedzi i jest
jej dobrze. Czasem między jednym mrugnięciem powiek a drugim, zobaczy fragmenty
swojego życia sprzed lat. I widzi inne wersje siebie, w innych sytuacjach, z
innymi ludźmi, innymi opowieściami. Uśmiecha się do nich przegryzając chrupiące
ciastka. Wie, że wszystko odbyło się tak jak zostało zaplanowane jeszcze przed
jej narodzinami i przebiega tak jak przebiegać powinno...
Między jednym zamknięciem oczu a drugim widzę ciszę. Wyciąga
w moją stronę niezwykle długie i białe ramiona. Wpadam w nie jak w miękką watę
cukrową. Oblepia mnie caluteńką. I choć nic nie mówimy do siebie, doskonale
wiemy jak nam minął dzień i jak bardzo za sobą tęskniłyśmy. W białym puchu
znika rumiana buzia, roześmiane oczy przykrywają swobodnie powieki, a cisza
bawi się jej ciemnymi blond lokami sięgającymi ramion...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Aloha! Niech ta przestrzeń posłuży Twojej duszy, Twojemu sercu i zachęci do bycia blisko siebie :-)