Dawno, dawno temu, żyła sobie mała dziewczynka. A taka była
wesoła, a taka promienna, a taka urocza. Każdy jeden aniołkiem ją zwał
rozczulając się nad złotymi loczkami, które siostrą samego Słońca ją czyniły.
Przedziwna sprawa z tą dziewczynką, trzeba to przyznać… Zawsze, kiedy pojawiała
się w towarzystwie gdzie ktoś z kimś zwaśniony, krzyki na chwilę ustawały.
Kiedy ktoś urazę w sercu żywił wystarczył jeden jej uśmiech, a gorzkość w
słodycz się zamieniała. Kiedy łza spływała wyżłobionym korytem twarzy, wystarczyło
spojrzenie jej błyszczących oczu, a po soli zostawało jedynie wspomnienie. Taka
już była jej natura. Rozgniewanym przynosiła polne kwiaty, smutnym rysowała
barwne laurki, zatroskanym zrywała soczyste owoce, wątpiącym wspinała się na
kolana i dawała całusa.
A kiedy już zadanie spełnione, znikała na długie
godziny w białym hamaku rozwieszonym pomiędzy dwiema dorodnymi wiśniami i
rozmawiała z Bogiem. I pytała Go dlaczego tak ten świat jest skonstruowany, że
tak szybko ludzie zapominają o tym, co dobrego w życiu, że z taką lekkością
chwytają się tego, co w dół ciągnie zamiast ręce ku słońcu wyciągać. Przecież
tak niewiele potrzeba… I choć nie otrzymywała żadnej odpowiedzi, wiedziała, że
jest ktoś, kto słucha, nie osądza, ktoś kto JEST i cieszy się z jej istnienia.
I kiedy już powiedziała MU wszystkie swoje sprawy i spraweczki, a w sercu
gościła już tylko pustka, znowu mogła zejść z białej oazy spokoju i rozdawać
swoje uśmiechy.
Mijały lata. Dziewczynka kobietą się stała. Po drodze mówili
jej, że za dużo z siebie daje, że ludzie tego nie są warci, że szkoda jej daru
na innych marnować, że przecież i tak nikt tego nie doceni, że szybko zapomni,
że długo tak nie pociągnie tylko dając i dając. A ona nie potrafiła tego pojąć,
jak może się wyczerpać coś, co jest niewyczerpalne? I poczęła badać ideę
dawania i brania. A im dłużej się w zagadnienie zagłębiała, tym większego
nabierała przekonania, że tu nie ma dawcy i biorcy. Jest przepływ. Jest wiatr,
który unosi i przenosi w nowe miejsce. Jest woda, która faluje, wznosi się i
opada. Jest słońce, które promieniuje światłem. Jest deszcz, który obmywa. Jest
ogień, który ogrzewa. Jest śnieg, który wybiela. Jest ziemia, która daje życie.
I Natura nie pobiera opłat, nie ma pretensji do ludzi, że niewdzięcznie z niej
korzystają. Nie krzyczy, pięściami nie wymachuje, nie płacze, nie oczekuje, nie
prowadzi ksiąg przychodów i rozchodów. Ona robi swoje, niezależnie od ludzkiej
wdzięczności czy jej braku. Więc ta mała, która teraz już całkiem dużą się
stała, postanowiła odłożyć między bajki opowieści tych, którzy za mądrzejszych
się uważali i słuchać jedynie tego, co istniało zanim człowiek się pojawił. TO
wie więcej. TO jest jej nauczycielem. TO… jest… miłość... ale nie taka
sprowadzona do marnych i rozczarowujących spraw czysto fizycznych, chemii mózgu
zakochanego, hormonów rozum odbierających i filtry fałszu nakładających. W
miłości TEGO… Ech, próżnie język strzępię. Wystarczy wejść w las. Poczuć deszcz
na skórze. Zapach kory dębowej. Ciepło słońca. Wody szum. To wystarczy… Tam
miłość mieszka… Jeśliś na to gotowy, usłyszysz, poczujesz, zrozumiesz i zechcesz
w zgodzie z TYM współbrzmieć. Mimo wszystko…
I gdy tak zadumana kobieta stała pod wodospadem, poczuła, że
kiedy daje, tak naprawdę dostaje, a kiedy dostaje to daje. I że kiedy serce tak
pulsuje nikt nikomu dłużnikiem nie pozostaje, nie wylicza kto komu ile czego
podarował i kiedy, nie czeka na spłaty, raty ni zaliczki. Jeden, naprawdę,
jeden najmniejszy uśmiech może wpłynąć na tyle żyć… Ba, może nawet czyjeś
zmienić i wcale nie musisz znać tej osoby! Cóż za potężna miłość!
Jest tylko jeden warunek. Robisz swoje i odchodzisz. Nawet
jeśli mówią, żeś szaleniec. Śmiej się, rób swoje, idź dalej!
piękne
OdpowiedzUsuń