- Wsłuchaj się w to, co jest – prosi autorka książki, którą
wertuję leniwie. Chętnie. Odkładam zadrukowane stroniczki. Poprawiam ciało na kanapie.
Opieram głowę wygodnie. Oczy zamknięte. Cicho, choć tyle dźwięków dookoła.
Włącza się lodówka, brzęczy warzywną opowieść. Gdzieś ujada pies, też prosi o
wysłuchanie. Trzask zamykanej furtki na moim osiedlu o wdzięcznej nazwie
Zielone. Szum samochodów różnych wielkości i marek. Słyszę kiedy jadą pod
górkę, a kiedy z górki. Tupot chłopięcych nóżek w mieszkaniu nade mną, niech
żyją ferie zimowe. Sprzątaczka rozmawia z panem, który odśnieża chodnik. Ich
głosy zlewają się z dźwiękiem pracującej szufli i upadającego na pobocze
śniegu.
Przechadzam się świadomością z ludźmi i pomiędzy nimi, szybko się męczę gonitwą ich myśli. Idę więc dalej, ciągle nie wychodząc z mieszkania. Biorę głęboki wdech. Stoję nad brzegiem morza. Fale spokojnie uderzają o siebie i z gracją godzą się na śmierć. Ptaki, niczym maleńkie żagielki unoszą się na fali. Za darmochę mają plac zabaw. Raz na wodzie, raz nurkują pod, by wyłonić się triumfalnie z pełnym dziobem. Powolne falowanie dnia. Tak. Tu mi dobrze, ale mogę sięgnąć dalej. Dociera do mnie pieśń ukochanych humbaków. Tęskna nuta z Maui trąca mnie zaczepnie. I staję się nią. Jestem falą dźwięku rozchodzącą się w przestrzeni. Ci, którzy znają mój język, poczują co śpiewam. I znowu nie wychodząc, docieram z intensywnością jakiej często nie zaznaję patrząc na coś fizycznie.
Siedzę na białej, miękkiej kanapie. Świat pędzi dalej. Oglądam to, co się wydarza w zwolnionym tempie. Ja tu, a tam tyle spraw na sekundę i to w dodatku beze mnie. Świetnie! Dobrze tak nie być i być. Przecież nikt nie wie co teraz robię, co czuję, co widzę. Jaka ulga tak się rozmyć bezkarnie. Mogę zniknąć i dopiero po pewnym czasie bliscy zorientują się, że coś jest nie tak. A może właśnie wszystko byłoby dopiero w porządku? Bawię się tą myślą, odbijam jak piłeczkę kauczukową, by w końcu się nią znudzić i pozwolić poturlać swoją drogą.
Grzejnik szumi. Tu, w moim pokoju. Temperatura na zewnątrz znowu widać spadła o kilka stopni, albo tu, w środku chłodniej. Wyrównanie poziomów następuje samoczynnie, bez mojej ingerencji. Równowaga.
Siedzę. Czuję się w całości tak jak się czuję. Dobrze mi. Po dniach wzmożonego wysiłku, zatrzymanie, zapomnienie o umownych granicach czasu i tych, którzy między nimi się pojawiali. Przez chwilę byłam otwartym lotniskiem. Lubię to życie, które z sobą niesie. Jednak dziś siedzę na białej kanapie sama, w ciszy dźwięków, które w tym pokoju na Osiedlu Zielonym. Niczego nie wymuszam. Każdy samolot potrzebuje przerwy, przeglądu technicznego, uzupełnienia paliwa by móc polecieć dalej i dalej, do kolejnego lądowania. I takie życie też lubię. Oba są dla mnie równo fascynujące.
Przechadzam się świadomością z ludźmi i pomiędzy nimi, szybko się męczę gonitwą ich myśli. Idę więc dalej, ciągle nie wychodząc z mieszkania. Biorę głęboki wdech. Stoję nad brzegiem morza. Fale spokojnie uderzają o siebie i z gracją godzą się na śmierć. Ptaki, niczym maleńkie żagielki unoszą się na fali. Za darmochę mają plac zabaw. Raz na wodzie, raz nurkują pod, by wyłonić się triumfalnie z pełnym dziobem. Powolne falowanie dnia. Tak. Tu mi dobrze, ale mogę sięgnąć dalej. Dociera do mnie pieśń ukochanych humbaków. Tęskna nuta z Maui trąca mnie zaczepnie. I staję się nią. Jestem falą dźwięku rozchodzącą się w przestrzeni. Ci, którzy znają mój język, poczują co śpiewam. I znowu nie wychodząc, docieram z intensywnością jakiej często nie zaznaję patrząc na coś fizycznie.
Siedzę na białej, miękkiej kanapie. Świat pędzi dalej. Oglądam to, co się wydarza w zwolnionym tempie. Ja tu, a tam tyle spraw na sekundę i to w dodatku beze mnie. Świetnie! Dobrze tak nie być i być. Przecież nikt nie wie co teraz robię, co czuję, co widzę. Jaka ulga tak się rozmyć bezkarnie. Mogę zniknąć i dopiero po pewnym czasie bliscy zorientują się, że coś jest nie tak. A może właśnie wszystko byłoby dopiero w porządku? Bawię się tą myślą, odbijam jak piłeczkę kauczukową, by w końcu się nią znudzić i pozwolić poturlać swoją drogą.
Grzejnik szumi. Tu, w moim pokoju. Temperatura na zewnątrz znowu widać spadła o kilka stopni, albo tu, w środku chłodniej. Wyrównanie poziomów następuje samoczynnie, bez mojej ingerencji. Równowaga.
Siedzę. Czuję się w całości tak jak się czuję. Dobrze mi. Po dniach wzmożonego wysiłku, zatrzymanie, zapomnienie o umownych granicach czasu i tych, którzy między nimi się pojawiali. Przez chwilę byłam otwartym lotniskiem. Lubię to życie, które z sobą niesie. Jednak dziś siedzę na białej kanapie sama, w ciszy dźwięków, które w tym pokoju na Osiedlu Zielonym. Niczego nie wymuszam. Każdy samolot potrzebuje przerwy, przeglądu technicznego, uzupełnienia paliwa by móc polecieć dalej i dalej, do kolejnego lądowania. I takie życie też lubię. Oba są dla mnie równo fascynujące.
Teraz siedzę i wsłuchuję się w to, co jest. Dołączysz?
a My z Mateuszkiem jak szliśmy do żłobka wsłuchiwaliśmy się w dziwięki ptaszków
OdpowiedzUsuń;-)
Usuń