
Wyruszyłam dziś na spacer w boskim towarzystwie jak zwykle. Długi. Nawet bardzo. Droga wartko umykała spod nóg. Błotko, liście, kamyki, górą, dołem, mokrymi belkami, wąwozem, stromo, łagodnie i wielorako. Trasa wytyczona, kanapki czekały na swoją kolej, kiedy zasilą ciało, sok truskawkowy bulgotał radośnie w termosie, dumny, że może brać udział w tak ambitnej dla jego właścicielki trasie. I wszystko było cudnie, gdyby nie ten UMYSŁ, który zaczął kalkulować. Jak daleko jeszcze do celu? No kiedy jakiś znak z informacją o kilometrach? No może już niedługo. Przecież idziemy już tyle godzin, tak, to już nam zostało zapewne 5 ostatnich kilometrów. I nagle jest, drogowskaz i przepraszam bardzo, ale zapewne się ktoś tu pomylił. Jak to OSIEM kilometrów? Jak to od ostatniego punktu kontrolnego przeszłyśmy tylko 3? (i to nic, że przeszło się już dwadzieścia zapewne, albo i więcej, nie te OSIEM kuło w oczy...) No to jakieś oszustwo! I co ta stroma góra robi przed nami? No jak ona tak może tu być i kazać mi na siebie wchodzić? A za nią kolejna, i potem na dokładkę jeszcze jedna, żeby dać mi nauczkę, skandal! Kolejny znak pokazał 6 kilometrów do celu. Litości! Toć to jeszcze z półtorej godziny! A ciało już pada, ledwo dyszy i krzyczy na mnie, obiecałaś nam, że to będzie krócej! Jak mogłaś tym podłym znakom wierzyć? Jak mogłaś na ten zegarek oszukańczy patrzeć!
Pokonałam dziś kilka wewnętrznych ograniczeń,
zmobilizowałam ciało do boskiego wysiłku, a umysłowi "podziękowałam" za takie
akcje podkopujące morale! No tak się dać nabrać! Taka stara i taka głupia! Czas…
Ten wielki oszusta… Oczy, jeszcze większe! A kiedy przestałam się skupiać na
znakach, zegarku, tylko droga i twórcza rozmowa, od razu wszelkie granice
uciekały w popłochu…
Okazuje się, że inaczej się idzie, kiedy ma się w
świadomości, że do celu jest 30km. Inaczej kiedy rozbić to na 7 godzin. Inaczej,
kiedy znaki obstają przy swoich kilometrach. Inaczej, kiedy się po prostu idzie
i nagle, nie wiedząc kiedy i jak, wychodzi się tam gdzie się ma wyjść, po drodze
zatrzymując się na posiłek i siku.
Tak się dziś dałam oszukać samej sobie.
A las szumiał i było mu wszystko jedno kto żyje jakimi
iluzjami.
PS przysięgam, pod tym drzewem siedziała wiewiórka.
Oczywiście ruszyłam cichaczem, żeby ją przyłapać w obiektywie. Kiepski ze mnie
skradający się człowiek... Uciekła. Ale przysięgam, ona tu była. A może kolejna
iluzja?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Aloha! Niech ta przestrzeń posłuży Twojej duszy, Twojemu sercu i zachęci do bycia blisko siebie :-)