Burza… Podobno nawet kilka burz na raz, na jednym niebie,
kto to widział? Oj widziałam, słyszałam i czułam. Błyskawice śmigały tworząc
jedną wielką podniebną orgię. Ciężko było odróżnić gdzie się która kończy, a
gdzie zaczyna. Falowanie, przenikanie, wchłanianie. Wszystko legalnie, w
zgodzie z naturą, za przyzwoleniem nieba, które świadkiem całego zdarzenia po
prostu było niebem, na którym coś się wydarza… I byłam tam, pośród świateł
sięgających gwiazd. I byłam na moim posłaniu drżąc przy każdym zderzeniu
ciężkich chmur. I w drżenie się zamienił pokój, podłoga, ciało moje. I wszystko
się rozpadło w ułamku sekundy, by wibrować w przestrzeni nieba, któremu i tak
wszystko jedno co się na nim wydarza. Trzask, błysk, oddech. Oddech, błysk,
trzask. Pojawiam się i znikam. Jakże to tak. Ano tak właśnie. Myśli zawiesiły
się do odwołania. Nie jest mi ich jakoś szkoda. Nie wiem co je przepędziło… Czy
ta rzeźnia umysłowa naprawdę się zamknęła, czy może to kolejna ściema? Nie
wiem. Przecież mnie nie ma, bo właśnie przecina mnie kolejna błyskawica, porywa
wibracja światła, tuż pod okiem nieba, które po prostu jest…
Noc się skończyła. Wypluła mnie ze swojego rozjaśnionego
łona. Pocałowała w czoło na pożegnanie i dała kopniaka na szczęście mocnym
hukiem chmur kończących koncert. Wstałam leniwie do końca nie wiedząc po jakiej
stronie się znajduję i czy w ogóle się gdziekolwiek znajduję, czy może nadal
jeszcze tam wibruję pomiędzy obściskującymi się burzami. I w dniu nic wielkiego
się nie wydarzyło, a jednak tyle… Jakby COŚ otworzyło nade mną swój wór
obfitości i patrzyło uradowane ile udźwignę, ile przyjmę, ile przekażę dalej.
Biorę, uśmiecham się, przytulam, tańczę po środku pokoju z tym co przychodzi,
odpisuję na listy, dłonie rozgrzane i gotowe na kolejną podróż na Hawaje, rozmawiam przez telefon, czytam smsy, wysyłam je, czekam na
kogoś by z nim zniknąć i być zarazem, pozbywam się resztek myśli, które jak
grzyby po deszczu wyrastają, sprzątam, gadam z roztoczami, piorę, daję czas
swojemu ciału, robię wszystko i nic. Przechadzam się pomiędzy perłami
codzienności. Świeże powietrze radośnie wpada do krwioobiegu.
Oglądam ciekawy film. Naprawdę już dawno takiego nie
widziałam. Całkiem fajna kobieta gra w nim główną rolę. Podoba mi się, choć ma
też swoje za uszami. Czasem razem z nią zapłaczę, innym razem zaraża mnie
atakiem totalnej głupawki. W kolejnej scenie z lekka schizofrenicznie pląsa od
relacji do relacji, a w następnej samotnie gdzieś wędruje i szuka sensu w bezsensowności
poszukiwań. Gdzieś w połowie orientuje się, że warto sobie czasem zniknąć i być
jak trawa falująca na wietrze, być i dać się wiatrowi formować. Później zrywa
się wraz z korzeniami i gna znowu do przodu, kogoś goni, ktoś goni ją, albo
samiuśka z sobą uśmiecha się do tęczy. Przedziwna to kobieta, doprawdy. Czasami
zachowuje się jak totalna wariatka, ale kimże jestem by ją oceniać? Tak bardzo
podobna do mnie… Żyje tak jak potrafi. Upada i wstaje, choć czasem za długo
leży, ale i tak w finale wstaje. Kocha jak tylko ona potrafi. Wpada w życie z
całym impetem nie bacząc na konsekwencje i to, że może nadziać się na kilka
kolców. Już dawno odrzuciła ochronny pancerz, bo zrozumiała, że od niego
odbijało się też to co dobre. Daje się wodzić na pokuszenie i kusi. No tak,
kobieta przecież… Gada z Bogiem czy kim tam się gada. No z tym o kim wszyscy
mówią, że jest, ale jakoś nikt go nie widział. To dopiero kino! Więc jej szaleństwo
jakoś ładnie komponuje się z szaleństwem innych. Razem raźniej. A kiedy już
umęczy się sama sobą, włącza muzykę i śpiewa, tańczy, skacze, kołysze się.
Sama. Tak po prostu. W rytmie i poza rytmem. Bo czasem trzeba po prostu
zostawić WSZYSTKO, to co się kocha, co się robi, czego się pragnie. I dać się
porwać muzyce. A świadkiem będzie niewzruszone niebo.
I pod koniec filmu widzę
jak ta całkiem fajna kobieta właśnie tańczy, a kiedy wszelki ruch ustaje, ona
podnosi głowę ku niebu, uśmiecha się i figlarnie puszcza oko w przestrzeń.
Niebu to i tak wszystko jedno. A ona… Ona szczęśliwa tańczy dalej i jakoś mam
wrażenie, że nigdy nie przestanie. Taka to już jest z niej wariatka. Czasem ją
rozumiem, ach jak dobrze ją rozumiem… Czy ją znam? Trochę… Bo jej nie można
poznać do końca… Dlatego z ciekawością podglądam jej życie, czekając na ciąg
dalszy. Stoję sobie tu, cichutko, w cieniu falującej trawy i jestem. Po prostu
jestem.
You do deserve the best beautiful Agnes! You are light and very powerful inside. You are beauty and love expressing as itself.
OdpowiedzUsuńGive yourself a big hug everyday, you are worthy.
Love and light to you now and always,
Risa
Thank you Risa, like always you make me smile :-)
UsuńNioooooo, ten opis rozpadania i powstawania to jakoś mi do burzy nie pasuje, phi nawet do klku burz na raz jednoczenie :) Wieeeesz .......no dobra nie będę opowiadał z czym się mi to kojarzy :)
OdpowiedzUsuńWitam skromnie i nieśmiało :)
Burza to tylko burza ;) a nawet kilka burz... :))
UsuńI nie wiem, ale Ty wiesz i co już wystarczy, ale tak zacząć i nie skończyć, skandal! :)
Witam wcale nieskromnie i bardzo śmiało i cieszę się, żeś tu zawitał ;-)
może jednak jakos da sie to połączyć np. w burzowym tańcu ona.....i nie wie gdzie grzmotnie :D
OdpowiedzUsuńa wariatka tańczy....
bosssanova
o, no bardzo, bardzo czemu nie :-)
UsuńPS nieznane są losy myśli biegnącej umysłem czytelnika ;-) wariatce podobają się wszystkie ;-)
A lot of times beauty comes from storms. True beauty and serenity. We find a deeper part of ourselves in storms :)
OdpowiedzUsuńStorms are so powerful... I know that you fill IT to... :)
UsuńMuzyka i taniec to coś co kocham najbardziej:))) A burza to zdecydowanie nie mój żywioł...Pozdrawiam gorąco:-)
OdpowiedzUsuńw burzy tyle muzyki... a taniec błyskawic... ach ;-)
Usuńściskam
Jak dobrze Cię rozumiem, znikanie o którym mówisz z taka brawurą, jakby było ono burzą samą, lub ciszą po burzy - gdy znika się, nie ma w tym żadnej różnicy.
OdpowiedzUsuńJa także uwielbiam znikać. Najchętniej wieczorami. Wsłuchany w śpiew trawy, przeczuwając jej falowanie w ciemności, czuję jak znika bariera pomiędzy tym co na zewnątrz, a tym co dusi mnie w środku. Niepokojące uczucia odchodzą powoli, by zniknąć w spokojnym ciepłym wieczorze. Zostaje wtedy sam, a nawet i mnie nie ma.
pozdrawiam serdecznie :)
zniknąć by być. umrzeć by się odrodzić. odbić się od bariery by po chwili poczuć, że to tylko iluzja i można iść dalej i dalej i dalej... być szumem trawy o poranku. być kołysaniem o zmierzchu. Być...
Usuńmoje pozdrawia Twoje :-)