sobota, 5 stycznia 2013

Sobota dnia codziennego


To miała być długa i spokojna noc. Cóż, obudziłam się o północy, coś błysnęło, huknęło, a potem zapanowały egipskie ciemności u mnie na osiedlu. Potem znowu łupnęło i było jasno, a po paru sekundach znowu huk i ciemność. A że kiepsko mi szło z tym spaniem, chciałam poczytać książkę. Bóg miał dla mnie inny plan. Leżałam i obserwowałam co mówi do mnie moje ciało… Po intensywnej i dość siłowej jodze jak się okazało wieczorem, czułam każdą jedną komóreczkę. Włączyła mi się dziwna aktywność i nijak nie mogłam ponownie zasnąć. Później moje ciało postanowiło się pooczyszczać i pocić, co uwielbiam, ale w naturalnych warunkach cieplarnianych, a nie tak w łóżku, kiedy człowiek chce spać. Każde przewrócenie się z boku na bok wywoływało dość niemiłe tarcie nadwrażliwej skóry, więc zarzuciłam procedurę i jako trup leżałam dobre dwie godziny. Kiedy w końcu zasnęłam, czas było wstawać...

To miał być miły i relaksujący masaż tajski. Dumna z mego ciała, które uznawałam, że jest w dobrej kondycji udałam się do ulubionego klubu jogi. I przysięgam, gdyby ktoś siedział na zewnątrz gabinetu, myślę, że moje okrzyki ała, uuuu, o nie, aaaa i inne, skutecznie by go odstraszyły. To u dentysty mniej odgłosów… Załamana kondycją ukochanych łydeczek (bo to one dały mi do wiwatu najmocniej) postanowiłam w domu nad nimi popracować, coby się w przyszłości tak nie męczyć. Finalny efekt był osiągnięty, ciało powyciągane, poluzowane, pobudzone i krzyczało dajcie mi coś jeść, choć jadło parę godzin wcześniej, ale po suróweczce pozostało wspomnienie…

To miał być przyjemny soczek z przyjaciółką. I Bogu niech będą dzięki, że taki był! Co prawda nie bardzo wiedziałam jak trzymać łydeczki, bo opcja noga na nogę z lekka odpadała, ale i tak było miło, jak to z dobrą duszą zwykle jest.  Potem smaczny obiad, ziółka by ukochać to, co w brzuchu się od jakiegoś czasu domaga ugładzenia i kosteczka gorzkiej czekolady, w głowie gdzieś majaczy popołudniowa kawa, książeczka, termoforek na brzuszek, a hinduski olej na bóle zaaplikuję na to, co ugniecione zostało (czytaj: łydki, sztuk dwie).

I to będzie naprawdę przyjemny wieczór, zapowiadający jeszcze milszą noc. Jestem tak padnięta, że będę spała snem sprawiedliwych do rana. A rano… Będzie trzeba wstać, rozruszać kości i powędrować przed siebie ile fabryka sił dała w nogach…

Po raz kolejny padam na kolana przed tym, który zbudował nasze ciała. Zaprojektował tak misternie, że kiedy w jednym miejscu się coś naciśnie reakcja biegnie przez całą długość wzburzoną falą i jeszcze długo, długo można widzieć pomarszczoną taflę zanim się uspokoi. Dziś ciało i ból po raz kolejny trwali na posterunku nauczycielskim, a ja chłonęłam całą wiedzę, jaką mieli mi do przekazania. Wszechświat ciała poraża, onieśmiela, olśniewa. I nawet nie próbuję go ogarnąć bo to tak jakby usiłować rozebrać na czynniki pierwsze kosmos. Im dalej w głąb, tym więcej pytań. Dlatego porzucam znaki zapytania i kieruję swoją świadomość do każdej komóreczki o jakiej sobie przypomnę. Dziś intensywniej niż zwykle…

To był naprawdę miły dzień. Mimo wszystko, bo choć pozornie można by sobie ponarzekać, to w każdej dzisiejszej „trudności” była ogromna lekcja. I znowu troszkę bardziej spokorniałam, ale i nabrałam jeszcze większego szacunku dla samej siebie. Bo tu gdzie dziś był ból, jutro może go nie być, a gdzie kiedyś była sztywność dziś jest ogrom przestrzeni. Zobaczyłam jaką pracę zrobiłam i co jeszcze trzeba potraktować swoją uważnością. Zabawa trwa!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Aloha! Niech ta przestrzeń posłuży Twojej duszy, Twojemu sercu i zachęci do bycia blisko siebie :-)