To miała być długa i spokojna noc. Cóż, obudziłam się o
północy, coś błysnęło, huknęło, a potem zapanowały egipskie ciemności u mnie na
osiedlu. Potem znowu łupnęło i było jasno, a po paru sekundach znowu huk i
ciemność. A że kiepsko mi szło z tym spaniem, chciałam poczytać książkę. Bóg
miał dla mnie inny plan. Leżałam i obserwowałam co mówi do mnie moje ciało… Po
intensywnej i dość siłowej jodze jak się okazało wieczorem, czułam każdą jedną
komóreczkę. Włączyła mi się dziwna aktywność i nijak nie mogłam ponownie zasnąć. Później
moje ciało postanowiło się pooczyszczać i pocić, co uwielbiam,
ale w naturalnych warunkach cieplarnianych, a nie tak w łóżku, kiedy człowiek
chce spać. Każde przewrócenie się z boku na bok wywoływało dość niemiłe tarcie
nadwrażliwej skóry, więc zarzuciłam procedurę i jako trup leżałam dobre dwie
godziny. Kiedy w końcu zasnęłam, czas było wstawać...
To miał być miły i relaksujący masaż tajski. Dumna z mego
ciała, które uznawałam, że jest w dobrej kondycji udałam się do ulubionego
klubu jogi. I przysięgam, gdyby ktoś siedział na zewnątrz gabinetu, myślę, że
moje okrzyki ała, uuuu, o nie, aaaa i inne, skutecznie by go odstraszyły. To u
dentysty mniej odgłosów… Załamana kondycją ukochanych łydeczek (bo to one dały mi do wiwatu najmocniej) postanowiłam w
domu nad nimi popracować, coby się w przyszłości tak nie męczyć. Finalny efekt
był osiągnięty, ciało powyciągane, poluzowane, pobudzone i krzyczało dajcie mi
coś jeść, choć jadło parę godzin wcześniej, ale po suróweczce pozostało
wspomnienie…
To miał być przyjemny soczek z przyjaciółką. I Bogu niech
będą dzięki, że taki był! Co prawda nie bardzo wiedziałam jak trzymać łydeczki,
bo opcja noga na nogę z lekka odpadała, ale i tak było miło, jak to z dobrą duszą
zwykle jest. Potem smaczny obiad, ziółka
by ukochać to, co w brzuchu się od jakiegoś czasu domaga ugładzenia i kosteczka
gorzkiej czekolady, w głowie gdzieś majaczy popołudniowa kawa, książeczka,
termoforek na brzuszek, a hinduski olej na bóle zaaplikuję na to, co ugniecione
zostało (czytaj: łydki, sztuk dwie).
I to będzie naprawdę przyjemny wieczór, zapowiadający
jeszcze milszą noc. Jestem tak padnięta, że będę spała snem sprawiedliwych do
rana. A rano… Będzie trzeba wstać, rozruszać kości i powędrować przed siebie
ile fabryka sił dała w nogach…
Po raz kolejny padam na kolana przed tym, który zbudował
nasze ciała. Zaprojektował tak misternie, że kiedy w jednym miejscu się coś
naciśnie reakcja biegnie przez całą długość wzburzoną falą i jeszcze długo,
długo można widzieć pomarszczoną taflę zanim się uspokoi. Dziś ciało i ból po
raz kolejny trwali na posterunku nauczycielskim, a ja chłonęłam całą wiedzę,
jaką mieli mi do przekazania. Wszechświat ciała poraża, onieśmiela, olśniewa. I
nawet nie próbuję go ogarnąć bo to tak jakby usiłować rozebrać na czynniki
pierwsze kosmos. Im dalej w głąb, tym więcej pytań. Dlatego porzucam znaki
zapytania i kieruję swoją świadomość do każdej komóreczki o jakiej sobie
przypomnę. Dziś intensywniej niż zwykle…
To był naprawdę miły dzień. Mimo wszystko, bo choć pozornie
można by sobie ponarzekać, to w każdej dzisiejszej „trudności” była ogromna
lekcja. I znowu troszkę bardziej spokorniałam, ale i nabrałam jeszcze większego
szacunku dla samej siebie. Bo tu gdzie dziś był ból, jutro może go nie być, a
gdzie kiedyś była sztywność dziś jest ogrom przestrzeni. Zobaczyłam jaką pracę
zrobiłam i co jeszcze trzeba potraktować swoją uważnością. Zabawa trwa!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Aloha! Niech ta przestrzeń posłuży Twojej duszy, Twojemu sercu i zachęci do bycia blisko siebie :-)