Wczoraj dość późno wróciłam do domu. Zmęczona, ale
szczęśliwa usiadłam na kanapie, włączyłam stary dobry serial o kobiecych
sprawach i prawie dałam się pochłonąć. Prawie, bo oto dopadł mnie chaos
panoszący się na pułkach. Książki takie w nieładzie artystycznym tuliły się z
dokumentami podejrzanej treści, których nie powinnam wyrzucać, choć cholernie
mnie korci… Jednak miły pan w bankowym garniturze palcem mi pogroził, więc
trzymam. Niech mu będzie, ale nie wiem jak długo... Coś mi zdecydowanie
nie pasowało. Zaczęłam więc tuż przed północą kolejne porządki. Przestawianie,
odkurzanie, wyrzucanie, układanie, zmiana kierunku i ustawienia w rządku.
Film już dawno się skończył, a ja jeszcze walczyłam z
pościelą, układaniem równo warstw kocyków, które służą mi za posłanie. Nuciłam
im hinduskie kołysanki by milej się układało zmęczoną głowę. Jestem zdziwiona
ile jeszcze jest do posprzątania. Mam tak mało, ale i to wymaga od czasu do
czasu weryfikacji. To, co niezbędne, kilka ubrań, materiały do pracy. Niezbędne
minimum, które mieści się w średnim samochodzie osobowym. Najwięcej mam
produktów kuchennych. Dwa fajne garnki, kilka talerzy, filiżanki, sztućce,
przyprawy, herbaty, zapasy dżemów z maminej piwnicy, makarony, kasze, płatki
takie i owakie…
I ciągle mam za dużo i już nie ma czego wyrzucać, bo meble
nie moje… No ale skoro tak dużo na zewnątrz mi się wydaje to znaczy, że
wnętrze też przepełnione. Coś jeszcze uwiera w środku… Zaglądam więc do umysłu.
Spacerują w nim tak stare postaci, że jestem szczerze zaskoczona co one tam
jeszcze robią. Przecież już nigdy więcej nawet pół kroku ze mną nie zrobią, a nadal
defilują pod oknami jak na spacerniaku więziennym. Tam i z powrotem. Nie wiem
po co je przetrzymuję. Wyskakują od czasu do czasu jak królik z kapelusza, gdy
mija mnie na ulicy ktoś łudząco do nich podobny. No i wracają emocje. Podjeżdża
taksówka: - Do przeszłości poproszę – wołam do kierowcy.
- Och, ale Haloween już było, proszę duchów mi nie ładować
do środka!
Coś jeszcze wymaga oczyszczenia. Siadam, medytuję, zapraszam
wszystkie widma na seans. Zjawiają się i siadają dookoła okrągłego stołu. Nikt
nie pociąga za sznurki, żadnych ekstra dźwięków i stukotów. Wiem, że wszystkie
się zjawiły. Podziękowałam im za wspólne lata, żegnam się z nimi w sercu i
uwalniam. Zdają się być szczęśliwe, że w końcu pozwalam im odejść. Powoli
odcinają się ode mnie niteczki pajęczyny. Jedna za drugą odlatują. Dużo się ich
uzbierało przez całe życie. Czas na nową sieć styków (bo słowa powiązania
zniewalającym nazbyt się wydaje). Dziś kilka nitek styka się z moją. Spotykamy
się gdzieś pomiędzy jedną nieskończonością a drugą. Nowe relacje czekają na moment
połączenia, a niektóre stare zyskują nową jakość.
Siadam w czystym pokoju. Włączam film, oglądam swoje życie
klatka po klatce. W niektórych momentach obraz staje się niewyraźny, a
bohaterów już wcale nie widać. Inne fragmenty ostre jak żyletki przynoszą nawet
na język konkretne smaki. Jeszcze inne majaczą coś o przyszłości, ale i tej nie
widać wyraźnie. Mimo pewnych utrudnień, podoba mi się reżyseria. Ktoś miał
niezłe jaja by tak to wszystko nakręcić.
STOP. W dzisiejszym odcinku udział wzięli:

PS. Brak napisów końcowych, bo to dopiero początek przecież.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Aloha! Niech ta przestrzeń posłuży Twojej duszy, Twojemu sercu i zachęci do bycia blisko siebie :-)